Do Addis Abeby przylecieliśmy tylko po to, żeby lotem porannym następnego dnia odlecieć do Semery. Tam czekał na nas kierowca wraz z trzema innymi samochodami, które podstawiono po innych turystów – łącznie było nas dwanaścioro. Wszystko po to, żeby rozłożyć koszty obsługi: kucharza, lokalnego przewodnika i policjanta. Trafili się sympatyczni ludzie, więc było miło z nimi spędzić dwa dni. Wyjazd organizowała agencja Ethio Travel and Tours („ETT”), więc dowództwo nad grupą objęła dziewczyna z ETT bardzo sprawnie działająca.
Punktem docelowym był przejazd w okolicę czynnego wulkanu Erta Ale, który niedawno wybuchł, więc pod pretekstem tego, że nowa lawa nie zastygła zupełnie, konieczny był przewodnik. To jest oczywiście głupota uzasadniająca wyciągnięcie kasy od turystów, bo lawa sprzed paru tygodni zastygła i spokojnie można po niej chodzić. Najlepszy dowód na to jest taki, że o ile we wtorek na wieczorny spacer na kalderę przewodnik się wybrał z grupą, to już rano następnego dnia po nocy z khatem i piwem wstawać mu się nie chciało i poszliśmy sami.
Wulkan w stanie, w którym go widzieliśmy, zachwycał dwoma niewielkimi kraterkami, przez których ściany widać bulgoczącą lawę, a także dymiącą szczeliną – ma potencjał.
Wulkan jest położony na polach lawy. Przez kilkadziesiąt kilometrów krajobraz jest pięknie szary.
Spod wulkanu w środę przemieściliśmy się w okolice wulkanu Dallol położonego na dnie Kotliny Danakilskiej, żeby zobaczyć kolorowe baseny solankowe i góry solne. Baseny zachwycają wszystkich kolorami. Mnie urzekły góry, które kształtami i pewnego rodzaju posępnością przywołały wieczorem klimat rodem z Lovecrafta. Dla mnie to atrakcja numer 1.
Świetny był także zachód słońca nad jeziorem Karum i wyścigi samochodów po solnisku. Na szczęście nasz kierowca nie ścigał się, gdy siedzieliśmy na dachu Toyoty. Inną atrakcją drogi – mającą miejsce podczas przejazdu do Danakilu – był przejazd przez błotnisty bród, podczas którego nasz kierowca jako jedyny się zakopał, bo za wolno jechał. Natrafiliśmy też na blokadę drogi zorganizowaną przez afarskie kobiety i dzieci domagających się wody.
Noclegi też były godne zapamiętania – pod gołym niebem. To były dwie noce, gdy bardzo dobrze mi się spało.
Już w środę po południu było widać, że zrealizujemy jednego dnia to, co Solomon przewidział na 1,5 dnia, więc zaczęliśmy rozmowę na temat zagospodarowania czwartku. Albo działał jeszcze khat, albo nas nie docenił, bo stwierdził, że wszystko jest ok. Dopiero ponowienie tematu wieczorem trafiło do niego i zaczęliśmy ustalać, jak wykorzystać zyskany czas w ciągu pozostałych dni. Wg planu w czwartek mieliśmy nocować w Mekele, co wg stanu na środę wieczór nie miało żadnego sensu, bo jakkolwiek jest to drugie co do wielkości miasto, to co do zasady nie oferuje wiele dla turysty. Najgorsze było jednak to, że uparł się razem z kierowcą na mycie samochodu w Mekele z uwagi na zabrudzenie solą, które było wątpliwe, a główny brud był wynikiem błota po próbach nieudanego przejazdu przez rzeczkę – zabiegi czyszczące miały trwać ok. 2,5 godziny.