Ostatni dzień przeznaczyliśmy na Kalkutę, choć wyszło z tego zaledwie parę godzin. Z hotelu wygramoliliśmy się przed 10.00, potem ok. 45 min. czekaliśmy na taksówkę, a gdy już ruszyliśmy to wpadliśmy w duży korek.
Zwiedzanie zaczęliśmy od dystryktu kultowego. Na pierwszy rzut poszła katedra katolicka, do której można wejść tylko w czasie mszy św. Tuz obok są dwie synagogi – do jednej z nich udało nam się wejść, bo dojrzał nas stróż, który był muzułmaninem, jak się dowiedziałam, i sam nam to zaproponował, biorąc nas za żydów. Przy okazji poinformował nas, że w Kalkucie jest tylko 17 wyznawców religii mojżeszowej. Niezbyt daleko jest stara katedra anglikańska. Każda z tych świątyń ma ochronę, co sugeruje, że nie jest zbyt bezpiecznie dla innych wyznawców innych religii niż hinduistyczna. I to by się nawet zgadzało z przekazem medialnym, jaki jest serwowany. Nie dalej jak wczoraj w The Telegraph czytaliśmy wypowiedź jednego polityka, wg którego Hindusem może być zarówno chrześcijanin, jak i muzułmanin pod warunkiem, że wyzbędą się swojej odmienności, bo bycie Hindusem to kwestia kulturowa i narodowa. Pomieszanie z poplątaniem, które oddziałuje na ludzi. Wczoraj od naszego agenta usłyszeliśmy, że nienawidzi muzułmanów; co prawda szybko dodał, że tylko tych z Pakistanu, ale całość jego wypowiedzi wskazywała, że jednak odnosi to do wszystkich. Chyba wyczuł naszą dezaprobatę, bo zaczął nas przepraszać, ale ewidentnie był szczery. I potem nie ma się czemu dziwić, że którejś ze stron puszczają nerwy i dochodzi do zamachu, jak dzisiejszy w Delhi przy Czerwonym Forcie. Sami na siebie kręcą bicz.
Zarówno katedra katolicka, jak i synagogi znajdują się na czymś, co można nazwać starym miastem, sądząc po wąskich uliczkach oraz wykorzystaniu budynków na cele handlowe. Syf panuje tam niebywały. I wszędzie są tony plastikowego badziewia wszelkiej maści.
Im bliżej katedry anglikańskiej, tym częściej pojawiają się budynki administracji rządowej wzniesione jeszcze za czasów Anglików. Widać, że budowano je z myślą o zaprezentowaniu majestatu państwa. Obecnie są zagrzybione, zapuszczone i czasem opuszczone, choć chyba częściej wyglądające tylko na opuszczone (np. Writers Building, w którym mieści siedziba rządu Bengalu Zachodniego – tu wybite okna i wyrwane futryny nikomu nie przeszkadzają).
Najlepiej wygląda teren w okolicach parku, w którym znajduje się budynek muzealny i pomnik królowej Wiktorii, co łącznie tworzy Victoria Memorial. Obok jest aktualna, trochę niekształtna katedra anglikańska. To najlepiej utrzymany teren w Kalkucie, jaki widzieliśmy.
W mieście jest bardzo dużo ciekawej architektury nowoczesnej pochodzącej z okresu powojennego. Problem polega tyko na tym, że w większości budynki są zaniedbane, więc ich piękno nie kłuje w oczy. Raczej trzeba wykazać się uważnością.
Na tym skończyło się nasze zwiedzanie. Na lotnisko zostaliśmy odwiezieni starą taksówką marki Ambasador. Po drodze jakiś durny i chciwy policjant zatrzymał naszego kierowcę i zażądał od niego pieniędzy. I nie przeszkadzała mu nawet obecność turystów, co więcej – jestem przekonana, że właśnie dlatego go zatrzymał, gdyż dostrzegł w samochodzie parę białych i chciał mieć udział w kasie, którą zostawiają w tym kraju. Chyba opatrznie zrozumiał wezwanie Matki Teresy z Kalkuty, żeby nie czekać na przywódców, tylko brać sprawy w swoje ręce. Nasz kierowca dość mocno się zdenerwował, bo koszt transportu do hotelu i na lotnisko ustaliliśmy na 800 INR, a 500 INR łapówki zeżarło większość przychodu. Mnie ta sytuacja wkurzyła niesamowicie – mam nadzieję, że łapownikowi ręka uschnie i to szybko. Takiej bezczelności jeszcze nigdy nie widziałam. Kierowcy daliśmy więcej kasy. W ten sposób jeden tuman zniszczył całe przyjemne wrażenie z Kalkuty.