Zaplanowany jesienią weekendowy wyjazd do Pragi okazał się być ostatnim wyjazdem przed pandemią. Jakkolwiek z rzadka widać było objawy pewnego zaniepokojenia, to jednak dominował spokój. Piękna pogoda i piwko zapewniały relaks, atrakcje – czystą radość. Bo i oglądaliśmy piękne rzeczy.
Zaczęliśmy od osiedla Baba na Dejvicach, które jest zbiorem ok. 30 modernistycznych wili z przełomu lat 20 i 30 XX w. Ich liczebność może nie jest powalająca, ale poszczególne obiekty już tak. Można tam zobaczyć piękne oszczędne bryły, których uroku wnętrz można się tylko domyślać.
Przy okazji można poczuć niewielki ukłucie zazdrości, gdy człowiek zda sobie sprawę z tego, że Baba to nie jedyna zabudowa modernistyczna w Pradze. Po drodze jest sporo nowych świetnych willi w tym stylu. Gdyby ktokolwiek miał wątpliwości, że modernizm najlepiej spełnia się w zabudowie jednorodzinnej, to po takim spacerze raczej ich już mieć nie będzie.
Wiele byśmy stracili, gdybyśmy ominęli możliwość zobaczenia tego, co może tkwić wewnątrz przeciętnej willi. Odwiedziliśmy więc trzy miejsca: willę Müllera, willę Rothmayera i willę Winternitza.
Wycieczka do każdej z nich co do zasady wymaga wcześniejszej rezerwacji. Dodatkowo w każdym przypadku zwiedzanie jest możliwe tylko z przewodnikiem.
Pierwsza jest stosunkowo najtrudniej dostępna, gdyż bilety rozchodzą się najszybciej. W przypadku drugiej problemu z biletami nie ma żadnego, ale to najrzadziej odwiedzane miejsce z tych trzech. Oba budynki można zwiedzać cztery dni w tygodniu o czterech (w okresie zimowym) albo pięciu (w okresie letnim) godzinach. Bilet łączony to koszt 570 koron od osoby. Wstęp do trzeciej kosztuje 260 koron – dodatkowa atrakcja jest taka, że zwiedzanie odbywa się po czesku. Warto.
Zupełnym przypadkiem kolejność zwiedzania okazała się być idealna.
Willa Müllera to – według opinii Adolfa Loosa, twórcy słynnego hasła i książki pod tym samym tytułem „Ornament to zbrodnia” – jego najlepsze dzieło. Nie ma się czemu dziwić. Rzadko się bowiem zdarza, żeby architekt miał niczym – a przede wszystkim finansami – nieograniczoną swobodę działania. I to widać zarówno jeśli chodzi o powierzchnię budynku (w którym podstawowe oświetlenie zapewniały okna, a poruszanie ułatwiała winda) oraz jej rozkład (pierwszy poziom z półpiętrami), jak i jego wystój również zaprojektowany przez Loosa (którego najbardziej znanym elementem są marmurowe okładziny ścian i piękny – i podobno bardzo wygodny – fotel). Łyżką dziegciu jest zakaz robienia zdjęć.
Willa Rothmayera jest pewną zagadką. Jej bryła – jakkolwiek niewielka – jest świetna. To udane zestawienie okrągłej wieży mieszczącej w sobie klatkę schodową i sześcianu z pomieszczeniami mieszkalnymi. Wnętrze natomiast to zupełnie inny klimat. To zasługa raczej surowych drewnianych mebli w dużej części zrobionych przez właściciela. Nie ma się chyba jednak czemu dziwić, skoro władcą tego królestwa był architekt nadzorujący odbudowę praskiego zamku. W ogrodzie można zobaczyć kamienie, którym był wyłożony dziedziniec zamkowy, a klatka schodowa jest ozdobiona rzeźbami pałacowymi. Tu także fotografowanie jest zabronione.
Pomiędzy willami Müllera i Rothmayera widać wyraźnie różnicę w poziomie zamożności ich właścicieli. Pomiędzy nimi plasuje się willa Winternitza. Ona również jest dziełem Loosa, co widać po jej wnętrzu do pewnego stopnia stanowiącym autoplagiat. Z pewnością jednak jest on bardzo udany. Ponieważ można tam robić zdjęcia do woli, to sami możecie się przekonać, co w modernizmie znaczą okna, tym bardziej, że nasza wizyta przypadała na czas powoli zachodzącego słońca. Do tego Loosowy koncept Raumplanu w układzie wnętrza, sprowadzający się do pokazania przestronności wnętrza, i przepis na sukces gotowy.
To nejlepší.