Z Gonderu wybraliśmy się do parku narodowego gór Semien. Celem miał być spacer szumnie określny mianem trekkingu. Do przejścia był niewielki odcinek i obliczone to było na ok. 2-3 godz. Ktoś musiałby się bardzo postarać, żeby wyszło mu 3 godziny. Idąc niespiesznie zadaną trasę przeszliśmy w ciągu godziny. Prawie godzinę natomiast zajęło nam obserwowanie dużego stada dżelad brunatnych. Na małpy natknęliśmy się chwilę po zejściu z głównej drogi. Te kudłate stworzenia nie przejawiały nami wielkiego zainteresowania do tego stopnia, że robiąc zdjęcie oddalonej o paręnaście metrów kreaturze, nie zauważyłam, gdy tuż obok mnie stanęła inna małpa. Pasły się spokojnie, przemieszczając się wolno, czasem szczekając w jednej z dostępnych im 30 wokalizacji, czasem przeganiając konkurenta. Wszystko to się działo w towarzystwie lokalnego przewodnika i jakiegoś gościa z karabinem maszynowym. Miłe doświadczenie. Obu wspomnianym panom też się podobało, choć podobny spektakl widzieli już wiele razy.
Droga w obie strony zajęła za to o wiele dłużej, bo prawie 5 godzin. Po drodze oglądałam żniwa w różnym stadium zaawansowania w różnych miejscach w związku z czym łatwo się go identyfikuje. Cała praca jest wykonywana ręcznie począwszy od ścinania niezbyt gęsto wyrosłego zboża, po wiązanie go w snopki, aż do młócenia i przesiewania. Do młócenia wykorzystywane są krowy lub konie, które mają za zadanie łazić po rozrzuconych snopkach, żeby jak najwięcej zboża wypadło z kłosów. Przez całą drogę nie widziałam ani jednego traktora.
Widoki górskie były świetne. Wygląd mijanych wsi lub miasteczek był momentami dramatyczny.
Z Gonderu przemieściliśmy się samolotem do Addis Abeby na nocleg.
Szczerze mówiąc, gdyby Semien nie był wpisany na listę UNESCO, to nie zdecydowałabym się na to miejsce podczas krótkiego wyjazdu. Zamiast niego wybrałabym Bahir Dar. Jak się okazało parę dni później, mogliśmy zobaczyć i Bahir Dar, ale na etapie układania planu Solomon upierał się, że to niemożliwe. Takie małe rozczarowanie.