W sobotę przed południem przylecieliśmy do Addis. Początkowo mieliśmy kupiony bilet na lot z Szirie, ale jeszcze przed wyjazdem sobotni lot został skasowany i dostaliśmy bilety na niedzielę. W niedzielę nad ranem odlatywaliśmy, więc zdecydowaliśmy się na lot z Mekelie. Już na miejscu, gdy okazało się, że mamy więcej czasu, zmienialiśmy godzinę.
Trzeba było jakoś zagospodarować dzień. Na skutek nieporozumienia pomiędzy mną i moim mężem zdecydowaliśmy się na zwiedzanie stolicy, która uchodzi za miasto bez zabytków. Prawdą jest to, że nie ma tam niczego spektakularnego, ale też nie jest to pustynia.
Solomon szkicując plan, zaczął od pałacu Menelika II na górze Entoto. My – już po spotkaniu z przewodnikiem w Addis – dodaliśmy katedrę św. Jerzego i dworzec kolejowy.
Nasz pierwszy przewodnik był nim bardzo krótko. Po tym jak usłyszał, czym jesteśmy zainteresowani, stwierdził, że chyba lepiej będzie nam zabukować hotel. Przyznam, że wprawił mnie tym w osłupienie. Chcieliśmy przecież coś zobaczyć. Po namyśle stwierdziłam, że ok – hotel też może być, w końcu to my za to płacimy, a samolot mamy o 1.00. Zaraz potem gość się zmył bez słowa wyjaśnienia – zastąpiła go dziewczyna, która na początek zabrała nas do katedry, która została zbudowana jako wotum za pokonanie Włochów pod Aduą. Kościół ma bryłę klasyczną – został zbudowany na planie koła, a w jego centrum jest Święte Świętych zbudowane na planie kwadratu.
W następnej kolejności chcieliśmy pojechać na wzgórze Entoto. Nasza pani przewodnik stwierdziła, że droga jest zamknięta. Tłumaczymy jej więc, że Solomon twierdził, iż jest to możliwe. Dziewczyna się wkurzyła, bo przecież była tam rano i droga jest zamknięta. Jeszcze raz powtarzamy, co mówił Solomon. Kierowca stwierdził, że pokaże nam niemożliwość dotarcia na miejsce. Podjechaliśmy do miejsca, w którym przez ulicę przelewał się tłum wiernych wracających z jakichś obchodów – ulica, którą szli, była podobno drogą dojazdową na szczyt. Gdy już byliśmy w hotelu Solomon wysłał wiadomość, że obawia się, iż nie dostaliśmy się na Entoto z uwagi na coroczne obchody święta Marii. Zawsze mi się wydawało, że coroczność oznacza regularność w odstępie 12 miesięcy i powtarzalność, a w konsekwencji przewidywalność. Etiopia zachwiała na moment tą wiarą.
Potem mieliśmy podjechać pod budynek dworca. Gdy się zatrzymaliśmy, przewodniczka wskazała na budowane bloki i powiedziała, że dworca nie ma. Wystarczyło się wychylić, żeby dostrzec, że za szlabanem budynek dworca istnieje. Owszem, teren jest obecnie przekształcany na osiedle, ale budynek istnieje. Zaczęła się absurdalna dyskusja: dziewczyna twierdziła, że dworca nie ma, mój mąż, że istnieje, bo go przecież widzi. Dyskusja zaczęła schodzić na niebezpieczne tory, ale udało się ją zahamować. Miałam dość. Na szczęście padła propozycja lunchu.
Jeżdżąc po mieście, widzieliśmy pomniki Lwa Judy i Zwycięstwa (nad Włochami w 1941 r.), budynki wzdłuż głównej i chyba jednej z bardziej reprezentacyjnych ulic nazwanej na część W. Churchilla, a także bardziej obskurną zabudowę ulic w pobliżu centrum.
Podczas lunchu okazało się, że miło się rozmawia na tematy inne niż zwiedzanie Addis. I to było super. Z jednej strony nie chcąc burzyć świeżo osiągniętej równowagi, z drugiej – widząc, że nic się więcej się nie wykrzesze ze zwiedzania tym bardziej, że Addis była gospodarzem szczytu państw Unii Afrykańskiej, stwierdziliśmy, że zrobimy zakupy i jedziemy do hotelu. Tak się stało. Przed 17.00 zameldowaliśmy się w hotelu.
To był zmarnowany i jednocześnie męczący dzień. Ewidentnie niestandardowe zadanie zwiedzania stolicy przerosło naszą ekipę. Umiejętność adaptacji do zmieniających się warunków też jest ograniczona po stronie Solomona. Szkoda, bo mogliśmy więcej zobaczyć. Odczuwam niedosyt i trochę mi z tym źle, gdyż mam poczucie częściowego wyrolowania. Nie zmienia to jednak faktu, że kawałek Etiopii, który widzieliśmy, jest piękny i dalej nas wabi. Chciałabym wrócić do tego kraju niebawem, chcąc zdążyć przed kolejnymi możliwymi niepokojami, ale będę się starała to zrobić ze zdecydowanie mniejszym udziałem dragomana. Lokalnych przewodników nie ma szans ominąć, ale z naszych doświadczeń wynika, że oni przynajmniej mają wiedzę na temat tego, w czym się specjalizują. I czasem można z nimi ciekawie porozmawiać na inne tematy. W Aksum z przewodnikiem, który zabawiał mnie rozmową, gdy mój mąż oglądał klasztor, do którego kobiety wejść nie mogą, odbyłam ciekawą rozmowę nt. stosowanych przez rząd federalny reperkusji wobec mieszkańców Tigraju. Zgodziliśmy się co do tego, że zwłoka w otwarciu lotniska w Aksum oraz brak zwalczania skutków głodu są traktowane jako kara.
To, co mnie miło zaskoczyło, to ograniczona nachalność dzieci – jeśli o coś prosiły, to zaczynały od ołówków lub czekolady, potem przechodziły do pieniędzy, ale nie było w nich żadnej agresji, gdy słyszały odmowę. Uważam, że miejsce dzieci jest w szkole i dlatego nie uznaję ulegania ich namowom, gdyż to buduje przekonanie w ich rodzicach, że żebranie dzieci to dobry sposób zarobkowania. Przykre było z kolei traktowanie dzieci przez miejscowych – parę razy widziałam, jak odganiano je, rzucając w nie kamieniami, co niczym się nie różniło od postępowania z bydłem.
Odbyliśmy pięć wewnętrznych lotów z uwagi na efektywność tego środka komunikacji – za każdym razem bagaż przyleciał z nami. Poruszanie się samochodem było przyjemniejsze, ale wolniejsze – kierowcy raczej szanują swoje samochody i jeżdżą niezbyt szybko. Samochodów prywatnych poza Addis widzieliśmy bardzo mało, dzięki czemu drogi są puste. Podstawowym środkiem komunikacji przeciętnego Etiopczyka są nogi. Nie zmienia to jednak faktu, że z reguły są uśmiechnięci – nawet gdy poruszają się objuczeni i są wytrąbieni, bo idą środkiem drogi. Gdyby etiopska organizacja turystyczna zastanawiała się nad tym, co powinno być symbolem kraju, powinna wybrać uśmiech.