Przerwę semestralną postanowiliśmy wykorzystać na wyjazd do Omanu, gdyż trafiliśmy na stosunkowo tanie bilety. Zapowiedź słońca była drugim w kolejności czynnikiem przemawiającym za lokalizacją.
Do Maskatu przylecieliśmy rano, czyli ok. 7. Godzinna kolejka do odprawy paszportowej pozbawiła nas dylematu, co robić. Zanim odebraliśmy samochód był już otwarty dla zwiedzających Wielki Meczet. Niewierni mogą go zobaczyć do 11.00 każdego dnia z wyjątkiem piątku.
Sułtan Kabus, który nakazał jego budowę, musiał mieć poczucie humoru. Przed kompleksem meczetowym znajduje się park – widać, że nowy, bo zieleń jest klombowa, a nie krzaczorowa. Na pierwszym dziedzińcu jest meczet, ale mały – tu pojawia się rozczarowanie w stylu: „to ten? niemożliwe?”. Dopiero drugi dziedziniec odsłania wejście do meczetu głównego, który odpowiada swojej nazwie. Szczerze mówiąc, oprócz rozmiarów, nie ma tam nic specjalnego. Ciekawsze są dziedzińce z uwagi na jasny wypolerowany kamień, ozdoby oraz łuki. No i minarety są rozstawione na rogach placu meczetowego. Warto zobaczyć, tym bardziej, że wejście jest za darmo.
Po budynku opery, który nakazał wznieść sułtan Kabus po zakończeniu budowy Wielkiego Meczetu, widać, że był miłośnikiem muzyki klasycznej. Jest to miejsce stworzone do przytulnego zatopienia się w dźwięki. Warto zobaczyć, szczególnie, że to pierwszy tego typu obiekt na Półwyspie Arabskim, choć wystrój co do zasady odpowiada dziewiętnastowiecznemu stylowi europejskich sal teatralnych. Za wstęp trzeba zapłacić 3 OMR od osoby – płatność tylko kartą. O ile wnętrze sali głównej jest niewielkie, to cały kompleks jest spory.
Maskat można sprowadzić do dwóch wielkich pomników, które wzniósł sobie sułtan Kabus, choć znajdujących się na przeciwległych pozycjach, mimo tego, że położone są przy jednej ulicy.
Atrakcje dzielnicy Takia (coś zbliżonego do starego miasta) i Matrah to bowiem zupełnie inna skala. Pałac królewski Al Alam z kolorową bramą, przypominającą mi wczesne projekty Gaudiego, jest mały. Jest otoczony rządowymi, ładnie odnowionymi budynkami; w pobliżu jest mały meczet i fort.
W Matrah dostojeństwa w ogóle nie ma, bo to dzielnica portowa. Jest chodnik wzdłuż wybrzeża pełniący funkcję promenady, a od strony lądu jest rząd budynków pełniących funkcje usługowe. Miejsce dobre, żeby coś zjeść.
Maskat to twór administracyjny albo, inaczej rzecz ujmując, zlepek różnych osiedli. Więcej atrakcji nie ma. Nie wchodziliśmy do muzeów, które zajęłyby nas na dłużej. Być może z tego skorzystamy pod koniec pobytu. Do 13.00 bez żadnego pośpiechu skończyliśmy zwiedzanie.