Do Dampier przyjechaliśmy, żeby zobaczyć świeżo wpisane na listę UNESCO, bo w lipcu tego roku, petroglify w Parku Narodowym Murujuga. Liczyłam na całkiem porządny spacer, kupując bilety na zwiedzanie z przewodnikiem, które miało trwać 1,5 godz. (za 75 AUD od osoby). Zwiedzanie samodzielne to tymczasem krótki spacer na ok. 20 min. Tak jak ja, myślało jeszcze parę innych osób. Srodze się jednak rozczarowałam. Przewodnik prowadzi po tej samej krótkiej trasie, nie chciał nawet wejść choć kawałek w głąb odgrodzonej „doliny”. Cała zabawa trwała godzinę i to tylko dlatego, że opowiadał o medycynie naturalnej Aborygenów. Trochę mnie to zirytowało, podobnie jak zakaz robienia zdjęć petroglifom przedstawiającym ludzi i duchy. Sami nie wiedzą, gdzie dokładnie są petroglify – szacują, że jest ich ok. 3 mln, a znają jedynie ok. 300 tys. – co oznacza, że od dawna nie wykorzystują ich do celów kultu, ale zakaz wprowadzają. Oczywiście go złamałam, gdzie mogłam, ale gdyby mi się nikt plątał, to byłoby łatwiej. Wniosek jest jeden: w Australii nie należy korzystać z przewodników tam, gdzie nie jest to absolutnie konieczne.
Petroglify są jednak ładne. Próbowaliśmy paręset metrów dalej sami znaleźć jakieś rysunki naskalne, ale albo rano było zbyt jasno, albo łaziliśmy w nieodpowiednim miejscu.
Przy okazji trafiliśmy nad piękną zatoczkę. Oprócz nas na plaży było paru kempingowców. Część z nich po prostu siedziała na krzesełkach obok swoich samochodów i wpatrywała się w morze. Przyłączyliśmy się do nich, konsumując śniadanie.
Przed wyruszeniem w trasę zatrzymaliśmy się w Karratha. Centrum miasteczka to wielkie centrum handlowe, ale ma nowoczesny budynek ośrodka kultury. Nie wiem, czy to zamierzone, ale jego bryła przypomina trochę węża, który jest ważnym symbolem w mitologii aborygeńskiej.
Droga do Exmouth to w dwóch trzecich ta sama trasą, którą jechaliśmy wczoraj. Kontemplowaliśmy piękne widoki australijskich pustkowi. Przestrzeń jest niesamowita.
O 16.00 dotarliśmy do celu. Na naszym kempingu jest basen. Ponieważ było upalnie, a do tego mieliśmy czas, to postanowiłam skorzystać z okazji. Musiałam kupić strój kąpielowy, bo nie byłam gotowa na taką atrakcję. Pierwszy raz podczas naszych wyjazdów zdarzyło mi się pławić w basenie. Byłam niemal w euforii. Wieczorem pojechaliśmy nad morze. Woda przy brzegu była cieplejsza niż w basenie. Nawet płaszczka z tego skorzystała.