Wczoraj pół dnia byłam w kontakcie z różnymi niby to agencjami turystycznymi, które organizują wycieczki po Sundarbanach. Wybrałam takiego, gościa który potrafił w miarę zrozumiale sklecić zdanie po angielsku, był w stanie przeczytać ze zrozumieniem informację, którą wysłałam i wyciągnąć z niej wnioski oraz odpowiedzieć. Umówiliśmy się na 8000 INR za wycieczkę, która zaczynała się o 7.00 w Canning oddalonym o ok. 40 km od naszego hotelu. Oznaczało to, że musieliśmy wstać przed 5.00. Ostrożność się opłaciła, gdyż pociąg odjeżdżał z najbliższej nam stacji o 5.56, a rano żaden pojazd nie chciał po nas przyjechać. Skończyło się na szybkim dwukilometrowym spacerze.
Ze stacji jechaliśmy tuk tukiem, potem płynęliśmy promem, znowu jechaliśmy tuk tukiem i w końcu zaokrętowaliśmy się na łódkę, żeby przepłynąć do administracji parku, w którym odebraliśmy naszego obowiązkowego przewodnika nie całkiem mówiącego po angielsku, ale przynajmniej był sympatyczny. Po formalnościach mogliśmy ruszyć.
Do granic parku płynie się ok. 40 min. Potem krajobraz niewiele się zmienia. W dalszym ciągu są namorzyny i tak przez 5 godz. Po jakimś czasie widok zaczyna się nawet trochę nudzić, ale z tym nic się nie zrobi, bo trasę trzeba przebyć. Z drugiej strony po całym tygodniu uwijania się, jak mróweczki, było to bardzo przyjemne. Ciepło, woda, krzaczory w oddali, spokój nieuniknionego – tak zaczyna się medytacja.
Dziś był wysoki poziom wody – w większości miejsc nie było widać żadnego lądu. To nie są warunki do oglądania ssaków parkowych. Jeśli nałożyć na to późną, jak na zwierzynę porę, to w sumie nic dziwnego, że pływając, widzieliśmy tylko jednego krokodyla. Przy słodkowodnej sadzawce obejrzeliśmy także jaszczura, który dość szybko się pojawił. Na żywo zobaczyliśmy także słynnego z nazwy hinduskiego piwa ptaka o pięknej nazwie „king fisher” w odmianie granatowo-niebieskiej.
Wyjazd kosztował nas 8040 INR z czego 8000 INR to koszt agencji, 40 INR – 4 biletów. Odkąd podróżuję jeszcze nigdy nie kupowałam tak taniego biletu na przejazd – 10 INR to ok. 40 gr. W zamian za to jest wagon bez drzwi i z oknami bez szyb, żeby zapewnić przeciąg, oraz uzupełniająco są wentylatory. Takimi pociągami podróżują tłumy, co przy braku ustępowania pierwszeństwa wysiadającym wywoływało krzyki pasażerów porwanych przez dwa prądy ludzkie. Horror. Na szczęście do naszej stacji tłum się przerzedził, więc udało się normalnie wydostać.
Nasz organizator turystyki nie dość, że kazał pływać załodze dłużej niż wynikało z kontraktu, to jeszcze nas nakarmił – z lunchu za 2500 INR zrezygnowaliśmy. Spisał się dobrze. Sensowniej jednak byłoby przyjechać po południu w dniu poprzedzającym rejs, przenocować na terenie Sundarbanów i rejs zacząć od rana, np. od 6.00. Czy do tego jest potrzebny organizator? Na pewno nie, choć trzeba byłoby zbadać temat dostępności łódek – nie widzieliśmy wolnej, czekającej, ale zakładam, że w takim scenariuszu hotel rozwiązałby ten problem. Ewentualnie – jeśli ktoś ma czas – należałoby popytać na miejscu.
Przemieszczając się lądem po delcie Gangesu, oglądaliśmy życie na bagnach, które nie różni się istotnie od tego, co widzieliśmy na wsiach w innych częściach kraju. Z obserwacji sądząc, uprawiają tu tylko ryż, którego żniwa powoli się zaczęły. I więcej ludzi jeździ rowerami.
Dzień był spokojny, jak na nas, choć i tak część aktywna skończyła się późno.