Przyjmuje się, że Erbil to najstarsze zamieszkałe miasto na świecie. Istniejące zabytki tego nie zdradzają. Cytadela – znajdująca się na wzgórzu, które może nawet pierwotnie było zigguratem, zważywszy na pierwsze datowanie na początek III tysiąclecia p.n.e. – stanowiąca centrum miasta jest tureckim wytworem, później przebudowywanym. W jej obrębie powoli prowadzone są prace renowacyjne. Skusiliśmy się na atrakcji w postaci muzeum dywanów. Mimo niewielkich rozmiarów ma piękne kolorowe wyroby. Chętni mogą co nieco kupić. To zresztą było najlepsze miejsce do zakupu pamiątek. Oprócz sporego zestawu anglojęzycznych książek o Kurdystanie był m.in. album z obrazami irackiego malarza Rostama Aghala, kopie najsłynniejszych dzieł mezopotamskich, w tym cudna tzw. Dama z Uruk, którą można obejrzeć w Muzeum Irackim, oraz dywany.
Bazar współczesny porównywalnych doznań nie dostarcza, choć dla mnie miłym zaskoczeniem była jego boczna część, zupełnie zaniedbana, ale kryjąca w sobie takie skarby, jak liście suchego tytoniu. Sądząc po ich rozmiarach, polskie plantacje są wydajniejsze.
Jeszcze ciekawsza była Ankawa, chrześcijańska dzielnica Erbilu, w której mieliśmy hotel. Nie dość, że były tam liczne sklepy z alkoholem, to chyba tak samo dużo było kościołów. Byliśmy na mszy w kościele obrządku chaldejskiego. Liturgia różni się od rytu rzymskiego – w ogóle się nie klęka, ale za to wiele razy należy się przeżegnać. Ubocznym produktem obecności chrześcijan były sklepy z ozdobami świątecznymi oraz większa swoboda kobiet w ubiorze – kobiety z hidżabem stanowiły mniejszość.
Jeśli chodzi natomiast o mężczyzn, to dla odmiany w Iraku bardziej zwracali na siebie uwagę i nie wynikało to z ich liczby na ulicach, ale z ich fryzur. W Iraku właściwym przywiązują niebywałą uwagę do swojego looku. Takich wymyślnych, ale i dobrze ułożonych włosów na głowach panów jeszcze nie widziałam. Królują włosy półdługie, przynajmniej na części czaszki, z wywiniętymi na różne sposoby kosmykami. To wręcz małe dzieła sztuki. Kurdowie w stosunku do swojej czupryny są zdecydowanie bardziej powściągliwi.
Ankawa w swoim charakterze jest europejską enklawą. Kurdystan przypominał mi bardzo Turcję. Irak stanowi punkt odniesienia dla samego siebie. Niezależnie od tego wszędzie czuliśmy się bezpiecznie nawet wówczas, gdy łaziliśmy po miastach sami o różnych porach. Nie zauważyliśmy żadnego zagrożenia. Wszędzie spotykaliśmy co najmniej życzliwą obojętność, jeśli nie było to przyjazne zainteresowanie. Jedyny przejaw pewnego rodzaju niechęci został nam uświadomiony przez naszego przewodnika, wg którego policjanci na dwóch punktach kontrolnych – dowiadując się, że jesteśmy z Polski – dopytywali o powód odmowy wpuszczenia Irakijczyków do Polski. W telewizji zdjęcia z granicy polsko-białoruskiej były pokazywane chyba w każdym wydaniu wiadomości. Czy tak było istotnie, trudno z pewnością stwierdzić. Nie doznaliśmy bowiem żadnych problemów, a kontrole w tym kraju są na porządku dziennym. Spotkaliśmy za to trzech Polaków podróżujących samodzielnie (a dokładnie z asystą lokalnych przewodników), którzy nie zostali wpuszczeni do Karbali. Policjanci powoływali się na względy bezpieczeństwa. Nam nic takiego się nie przydarzyło. Wywąchanie przez policyjnego psa piwa na punkcie kontrolnym przed lotniskiem w Erbilu, który zdawał się być bardzo zainteresowany napojem, wywołało jedynie salwę śmiechu.
Wszędzie było smaczne jedzenie, choć w Kurdystanie było pod tym względem najlepiej zarówno z uwagi na sposób przyprawiania mięsa, jak i większą różnorodność: były nawet rosół i pizza, które po całym tygodniu zajadania kebabów stanowiły przyjemną odmianę.
Odmianą w innym obszarze był brak obowiązku noszenia maseczek. Pojedyncze osoby z nich korzystały. Wyjątkiem było lotnisko w Erbilu. Ceny testów PCR też były niższe – 40 000 dinarów. Poziom cen jest dla Polaków przyjemny – wszystko, co było przedmiotem naszych zakupów, było tańsze. Benzyna kosztowała 450-500 dinarów za litr, a po podwyżce, która wchodziła w życie pod koniec ubiegłego tygodnia, jej cena wzrosła do 800 dinarów, co spowodowało kolejki i przejściowe braki. Kurdystan został dotknięty wzrostem cen benzyny w większym stopniu – cena litra wzrosła do średnio 1000 dinarów.
Podróżowaliśmy w grupie zorganizowanej liczącej 13 osób. Mieliśmy dwóch młodych przewodników: kobietę, która zrezygnowała ze współpracy, i mężczyznę. Kobieta – oprócz tego, że osobowościowo niezupełnie dobrze wybrała profesję – była z pewną protekcjonalnością traktowana przez policjantów, którzy albo ją pomijali, zwracając się do kierowcy, albo zwracali jej uwagę na konieczność okrycia się. Kierowców mieliśmy trzech. Towarzystwo trafiło się doborowe. Byli to doświadczeni podróżniczo ludzie, choć różnie ukierunkowani.
Wyjazd był zdecydowanie udany. Trzymam kciuki, by trwające protesty oraz podejmowane próby destabilizacji sytuacji politycznej nie przerodziły się w większą akcję. Wówczas o zaletach Iraku będzie mogła przekonać się większa grupa zainteresowanych. Sama chętnie tam wrócę.