O Czarnej Afryce myślałam od dawna, trochę krócej o Namibii, choć to i tak czasy sprzed pandemii, gdy było łatwiej o tańsze bilety. Godząc się jednak ze zmianami, udało nam się kupić bilety na dogodny terminy i w rozsądnych godzinach, żeby maksymalnie wydłużyć czas pobytu.
Na szczęście przylecieliśmy przed czasem, bo wypożyczenie samochodu okazało się być pewnym wyzwaniem. Tutejszy Europcar blokuje depozyt, używając tylko nr karty, a więc bezdotykowo, i wówczas wchodzą w grę silniejsze zasady autoryzacji. Coś jednak poszło nie tak. Wypożyczalnia twierdziła, że ona działa prawidłowo, podobnie jak jej bank. Mój bank zapewnił mnie, że to problem po stronie namibijskiej, ale od tego depozyt się nie pojawi. Po paru próbach udało się mniejszymi kwotami ustanowić część zabezpieczenia, ale kosztem karty, która, jak wszystko na to wskazuje, została zablokowana. Wypożyczalnia stwierdziła jednak, że samochód nam wyda, ale jutro mają ponawiać próby uzupełnienia depozytu. Zobaczymy jak się to skończy. Uprzedziliśmy ich o naszych planach na najbliższe dni, zgodnie z którymi będziemy raczej daleko od Windhuk. Mam nadzieję, że nie wyślą za nami pościgu.
Jeśli dodać do tego kolejkę wizową i do odprawy paszportowej, straciliśmy ok. 1,5 godz. W konsekwencji tego już na początku wyjazdu postanowienie o tym, że nie będziemy jeździć po zmroku wzięło w łeb.
Zgodność z planem osiągnęliśmy za to w najważniejszym punkcie – powiodło nam się dotrzeć do Mariental.