Pierwsza przymiarka do Syrii miała miejsce w ubiegłym roku. Z uwagi jednak na obecność wojsk rosyjskich w Syrii i wojnę na Ukrainie zdecydowaliśmy się wyjazd odłożyć. Pomysłu jednak nie zarzuciliśmy mimo tego, że Rosjanie w Syrii nadal rezydują i wszystko wskazuje na to, że ich obecność tu krótka nie będzie. Zaczęłam więc szukać fixera. Obecnie bowiem jest tak, że warunkiem otrzymania wizy turystycznej jest zaproszenie od agencji syryjskiej.
Przeszukując Internet, natrafiłam na Mohammada. Wyciągając wnioski z wyjazdu do Iraku, przyjęłam, że miał zestaw podstawowych zalet, którymi są: po pierwsze – płeć, po drugie – wiek (ok. 50 lat), po trzecie – doświadczenie w branży turystycznej. To, co jednak przeważyło przy podejmowaniu decyzji o zaangażowaniu go, to jego podejście do pracy. W przeciwieństwie do człowieka z dość mocno promującej się i chyba popularnej wśród turystów odwiedzających Syrię agencji, który nie widział potrzeby odstępowania od przyjętego sposobu działania, czyli wycieczek w zaplanowanych terminach z określonym programem, Mohammad okazał się elastyczny i zaprezentował postawę, którą sobie bardzo cenię u współpracowników, polegającą na odrzuceniu podejścia, że z założenia nic się nie da zrobić. Po prostu napisał mi, że wskazane przeze mnie miejsca w zaplanowanym terminie będziemy mogli zobaczyć. Kupiliśmy więc bilety do Bejrutu.
Parę dni przed wylotem ustaliliśmy, że odbierze nas z lotniska jego współpracownik, który dowiezie nas do granicy, skąd przejmie nas Mohammad. I tak się stało. Na lotnisku, mimo opóźnienia samolotu i wczesnej pory, czekał na nas kierowca; razem z nim zostaliśmy zgarnięci przez innego człowieka, którego zadanie polegało tylko na tym, żeby przewieźć nas ok. 500 m z terminala do miejsca, w którym czekał samochód syryjski – wszystko podobno przez to, że wprowadzono ograniczenia dla nielibańskich pojazdów. Wyglądało to na handel ludźmi, ale wszystko odbyło się sprawnie i bezpiecznie.
Kierowca przeprowadził nas przez zatłoczoną granicę libańską, a przed posterunkiem syryjskim czekał Mohammad, który zajął się uiszczeniem przez nas opłaty za wizę (60 euro lub 65 dolarów od osoby) i pieczątką, dzierżąc w dłoni kwit z Ministerstwa Turystyki potwierdzający naszą trasę. Sprawność działań po obu stronach wynikała nie tylko ze spełnienia warunków formalnych, ale także z realizacji dodatkowych, nieformalnych oczekiwań łańcuszka ludzi.
Około 7.00 mogliśmy ruszyć w dalszą drogę.