Prom na Szetlandy odpłynął w sobotę punktualnie o 23.45 i przypłynął chwilę przed 7.30. Ponieważ kupiliśmy kabinę (za wszystkie składniki zapłaciliśmy 227 £), byliśmy w miarę wyspani i tym chętniej wyruszyliśmy w drogę. Po doświadczeniach na Orkadach ograniczyliśmy się do głównej wyspy. Planując wyjazd, przyjęłam, że poruszanie się po wyspach będzie szybsze. Było to niewłaściwe założenie ze względu na dużą liczbę odcinków wąskich dróg i dość rzadkie połączenia promowe.
Najpierw chcieliśmy się dostać do latarni morskiej na północnym krańcu wyspy, za Isbister, ale droga skończyła się u kogoś na podwórzu, a na zamkniętej bramie była informacja o zakazie korzystania. Nie było wyłączenia dla użytku pieszego, więc zrezygnowaliśmy z łażenia po cudzym gruncie.
Bez problemów dotarliśmy do kościoła w Lunna, którego początki sięgają XII w. Jest to najstarszy tego typu obiekt na Szetlandach. Z kolei w Hillswick widzieliśmy najstarszy szetlandzki pub – podobno powstał w XVII w. Resztki pałacu w Scalloway mają pewniejsze datowanie – wzniesiono go w 1599 r.
Najstarszą i największą atrakcją wyspy jest Jarlshof. Jest to miejsce, w której przez ok. 4000 lat toczyło się życie. Najstarsze osadnictwo jest z tego samego okresu co w Skara Brae na Orkadach. Jednak to, co zostało udostępnione na Szetlandach, robi o wiele większe wrażenie. Przede wszystkim zajmuje większy teren. Ponadto można zejść na poziom kamieni, a nie tylko patrzeć nie z góry, jak w Skara Brae. Dzięki temu można się przekonać o kunszcie budowniczych, którzy potrafili stworzyć zaciszne lokum chroniące od wiatru i chłodu oraz znali m.in. funkcję przypór. Konstrukcja okrągłych wież wznoszonych pomiędzy 300 r. p.n.e. a 100 r. n.e. na wysokość do 10 m – broch – również jawi się w innym świetle: był to neolityczna wersja superjednostki mieszkalnej. Za kolejny etap rozwoju odpowiedzialni byli Wikingowie, którzy zaprowadzili swoje wzorce, wznosząc budynki na planie kwadratu w przeciwieństwie do starszych obiektów na planie koła. Najnowszą warstwą jest pozostałość rezydencji z k. XVI w. Świetne miejsce! Do tego wstęp jest o połowę tańszy.
Wież jest na Szetlandach o wiele więcej. Całkiem dobrze zachowana jest na pobliskiej wyspie Mousa, ale w niedzielę był tylko jeden rejs o 11.30 z powrotem o 14.30. Ponieważ atrakcją wyspy we wrześniu jest jedynie broch, to ograniczyliśmy się do obejrzenia go z przeciwległego brzegu. Na obrzeżach Lerwick jest inny broch – Clickimin, do którego wleźliśmy, a który jest miejscem spotkań miejscowych małolatów.
W Lerwick poza wspomnianym brochem atrakcją może być muzeum Szetlandów, które stara się dotknąć każdego aspektu życia na tych wyspach. Jest m.in. bardzo ciekawy film o budowie stacji przeładunku ropy naftowej, który z resztą też widzieliśmy.
Innych atrakcji w szetlandzkiej stolicy w niedzielę po południu nie było. Ludzi było jeszcze mniej niż w Kirkwall. Słowem: w mieście były pustki. Na drogach za to przed południem ruch się wzmógł. Dziwne wydało mi wobec tego, że większość stacji benzynowych otwarta jest w niedzielę od 12.00.
Na szczęście przyroda jest zawsze dostępna. I jest piękna! Wyspa sprawia wrażenie dzikiej, nawet mimo obecności hodowlanych owiec. Żałowałam, że nie przeznaczyłam na Szetlandy co najmniej dwóch dni.
Wieczornym promem odpłynęliśmy do Aberdeen.