Afganistan budził ciekawość od dawna. Gdy pojawiła się realna szansa na wyjazd, to po prostu z niej skorzystaliśmy tym bardziej, że w grupie znalazł się znany nam Stock, jak i inny kolega.
Stock po krótce opisał przygody z wizą, choć należałoby go uzupełnić. W zasadzie od razu należało przyjąć, że dekret o wygaszeniu wiz dotyczy również i nas, bo komunikat odnosił się do wszystkich dokumentów dotychczas wydanych, w tym wiz, a poza tym wyraźnie było napisane, że dotyczy to Afgańczyków, jak i obcokrajowców. To raczej wydana kasa za opłatę wizową powodowała złudną nadzieję. A fixer, nieodrodny syn tego obszaru kulturowego, zawsze powie to, co człowiek chce usłyszeć.
Jednak dzięki działaniom Piotrka, które są nie do przecenienia, mamy wizy, choć tych, którzy załatwiali je początkowo w Warszawie, kosztowało to podwójnie. Dziś Piotrek po odbiór poprowadził nas koncertowo, znając z wczorajszej wizyty zakamarki budynku konsulatu.
Dla oddania klimatu sytuacji należy wspomnieć i o tym, że urzędnik konsularny piękne wszedł rolę wschodniego dostojnika, który najpierw nic nie kojarzył, żeby za chwilę łaskawie przypomnieć sobie działania z poprzedniego dnia i ustalenia z Piotrkiem.
To jeszcze nie był koniec nerwów, bo czekaliśmy na dolot innego kolegi, któremu odwołali lot w czwartek do Dubaju. Na szczęście udało mu się dolecieć na czas. Dzięki temu w ośmioosobowym komplecie ruszyliśmy w drogę.
PS – plan jest taki, żeby równolegle prowadzić relację – tak dla porównania i dla sportu ;)