Wstaliśmy dosłownie o pierwszym pianiu koguta, czyli tuż po 6.00. Wszystko dlatego, że na 7.30 mieliśmy kupione bilety do Hegry lub Mada in Salih, czyli póki co głównie do nabatejskiej nekropolii. Póki co, bo spodziewają się odkryć ruiny miasta żywych. Bilety za 95 SAR od osoby kupowaliśmy przez oficjalną stronę www.experiencealula.pl Cała atrakcja zaczyna się zbiórką na parkingu oddalonym o 30 min. jazdy od wejścia głównego, co przy obecnym ruchu turystycznym jest nadmierną ostrożnością. Można byłoby umówić się na miejscu, co zaoszczędziłoby czas. Zwiedzanie zaczyna się o 8.00. Potem obwożą człowieka po czterech miejscach, pilnując, żeby nikt nie oddalił się parę kroków dalej niż granica istniejąca w głowach dwóch przewodniko-strażników. Niby są jakieś busy z napisem hop on, hop off, o czym pisała Marianka w swojej relacji, ale z tej idei raczej niewiele zostało. Na koniec jest się odwożonym na parking startowy. Od strony organizacyjnej jest to słabe.
Grobowce wykute w skale prezentują się atrakcyjne, tym bardziej, że są dobrze wyeksponowane – skały nie tworzą zwartych kompleksów; są rozrzucone jak kawałki czekolady na piegusku. Inną zaletą Hegry jest odkrycie dobrze zachowanych szczątków 80 osób, dzięki czemu stworzono domniemany portret czterdziestoletniej Nabatejki nazwanej Hinat. Można go obejrzeć w mini muzeum przy wejściu na teren archeologiczny.
Może przez nadmierną kontrolę mi jednak bardziej podoba się Petra, jej bliźniacza siostra.
Inną atrakcją Al Uli jest skała przypominając słonia. Na miejscu byliśmy przed 11.00 i dowidzieliśmy się od jakiegoś strażnika, że słoń jest zamknięty i otwiera się o 16.00. Zdjęcia zrobiliśmy więc z drogi. To tylko pogłębiło niesmak. Rozwój turystyczny idzie w jakimś dziwnym kierunku.
Dworzec kolei hidżaskiej też był niedostępny z uwagi na remont. Na dodatek od pary Słowaków, którzy byli razem z nami na wycieczce, dowiedzieliśmy się, że do Marayi, budynku obłożonego lustrami, nie można się dostać bez rezerwacji; nawet nie można się do niego zbliżyć. Ten problem postanowiłam rozwiązać, dzwoniąc na nr podany na stronie. O dziwo ktoś odebrał, ale kazał mi napisać maila. Po 40 min. dostałam odpowiedź, że wyjątkowo za darmo mogę wziąć udział w oprowadzaniu. Koniec końców stanęło na 13.00. Odbicia robią wrażenie – można dostać przyjemnego oczopląsu. Obiekt służy za salę koncertową i z tym związane jest jeszcze większe zaskoczenie – tylna ściana sceny to okna: wrażenie robi to, jak wytrzymują nagłośnienie. Saudyjczycy są dumni z koncertów, jakie się tu odbywają – nic dziwnego: najpierw sami sobie wymyślili, że muzyka to grzech, potem zaczęli finansować rozprzestrzenianie tego bałamutnego poglądu, a ostatnio powiedzieli, że żartowali; szkoda tylko, że tak późno.
Dla równowagi krokiem wstecz jest budowa na nowo starego miasta w Al Uli. Częściowo rozpuszczone domy z cegły mułowej są przywracane do życia, choć nie wiadomo po co. Miejsc ze starą zabudową można w Arabii trochę spotkać, więc zamiast stworzyć coś zupełnie nowego, to budują skansen. Obecnie jest to więc miasto robotników z Bangladeszu. Większość prac fizycznych wykonują obywatele tego kraju, co wiemy z krótkich rozmów z nimi. To są bardzo otwarci i kontaktowi ludzie, choć jeden z nich zdumiał mnie dziś bezpośredniością prośby o bakszysz w kraju, który nie uznaje napiwków.
W drodze do Medyny zboczyliśmy trochę do Hadiyah, żeby zobaczyć pozostałości wysadzonego pociągu kolei hidżaskiej. Niestety był ogrodzony i nie dało się podejść, ale i tak było warto tam podjechać. Posępności dodają grafitowe skały i takiż piasek. Kręciliśmy się wokół ok. 30 min, co wywołało zaciekawienie mieszkańców oddalonego o paręset metrów obozowiska. Gdy się zbieraliśmy, dwaj panowie podjechali i zaprosili nas na kawę i obiad. Najładniej jak umiałam przeprosiłam ich, wymawiając się czekającą nas drogą do Medyny. I to była prawda. Gdybyśmy przyjęli zaproszenie, to zajęłoby to przynajmniej godzinę. Nie działał nam Internet, więc nie można by swobodnie porozmawiać za pomocą tłumacza. No i te słabe światła w samochodzie. Rozsądek kazał jechać dalej. Bardzo żałuję swojej odmowy.
W Medynie hotel mamy przy Meczecie Proroka. Byliśmy więc po wieczornej modlitwie na placu przed meczetem. To, co mnie zaskoczyło, to liczba modlących się kobiet, czyli odmawiających muzułmański różaniec (subhę) i bijących pokłony. Pierwszy raz widziałam to jako zjawisko, a nie jako wyjątek. Moje dotychczasowe doświadczenia z bytności w meczetach wskazywały na to, że kobiety się nie modlą, a wyjście do takiego przybytku traktują jako wydarzenie towarzyskie.