Rano dokończyliśmy zwiedzanie Salali, co polegało na wizycie w Wielkim Meczecie Sułtana Kabusa, który jest bardzo podobny do Wielkiego Meczetu w Maskacie, oraz podjechaniu pod bramę pałacu al Hofn, w którym na świat przyszedł sułtan Kabus uchodzący za ojca-odnowiciela. Dzień zamachu stanu, czyli 23 lipca, w wyniku którego przejął władzę w kraju, jest obchodzony jako Dzień Odrodzenia. I to mimo tego, że „zjednoczenia” Imamatu Omanu (obejmującego środkową część) i Sułtanatu Maskatu (złożonego z terytoriów nadmorskich) dokonał w 1959 r. jego ojciec. Kabus, który zmienił nazwę państwa z Sułtanatu Maskatu i Omanu na Sułtanat Omanu, zasłużył się modernizacją kraju na wielką skalę.
Nieopodal Salali są ruiny Samharam, starożytnego miasta portowego (V w p.n.e. – III w. n.e.) służącego do rozsyłania kadzidła w świat ówcześnie znany, które również zwiedziliśmy. Jest dostępne muzeum, do którego warto zajrzeć choćby po to, żeby obejrzeć krótki film o historii tego miejsca, z którego jednak wyłączono próbę odpowiedzi na pytanie o przyczynę porzucenia miasta.
Stanowisko archeologiczne jest porządnie zrekonstruowane, więc widać coś więcej niż poziom gruntu, a ponieważ mieści się na wzgórzu to można podziwiać również widok na Wadi Darbat, w której grasują wielbłądy. Świetne miejsce, choć Omańczycy podobno trochę się go boją, gdyż uważają, że jest ono siedliskiem duchów. Może to wynik współczesnej nazwy – Khor Rori. Nas, jeśli nawet są, nie niepokoiły.
Kierując się na Maskat, wybraliśmy drogę wzdłuż wybrzeża. Odcinek do Ash Shuwaymiyyah zapewnia piękne widoki. Dalej też jest nieźle, choć liczyliśmy na więcej. W drodze do Duqm zjechaliśmy na plażę al Kahel, gdyż miała tam być Różowa Laguna i może nawet flamingi. Ptaków nie było, a i różowy kolor pokrywał tylko niewielką kałużę na końcu plaży. Nie zmienia to jednak faktu, że miło było rozprostować nogi po długiej jeździe.
Do Duqm dotarliśmy już po zachodzie słońca. To wystarczyło, żebym zjadła na obiad danie z wielbłąda.