W Ladakh mieliśmy do czynienia z buddystami, w Kaszmirze – z muzułmanami, a dziś przyszła pora na sikhów, których centrum religijne mieści się w Amritsarze. Wybraliśmy się tam autobusem, który zgodnie z planem miał wyjechać o 5.30. Wyjechał trochę później, a na miejsce dotarliśmy o 9.00. Na zwiedzanie mieliśmy 4,5 godz.
Głównym punktem miasta sikhów, założonego w 1577 r., jest Złota Świątynia znajdująca się na środku sporych rozmiarów świętego stawu, w którym wierni dokonują rytualnych ablucji. Można dostać się do niej kładką, co zajęło nam godzinę z uwagi na kolejki tłumów pielgrzymów, którzy podjęli to samo wyzwanie. W środku odbywa się stałe czytanie świętej księgi sikhizmu.
Kompleks świątynny otoczony jest budynkami o stylistyce kościelno-meczetowej. Ciekawym miejscem w jego obrębie jest Muzeum Sikhów, które w 90% za pomocą obrazów i podpisów pod nimi przedstawia historię tej religii. Stosunkowo dużo miejsca poświęcili przedstawieniu różnych metod zadawania tortur – aż żałowałam, że nie można robić zdjęć.
Przed wejściem na teren świątynny należy zdjąć buty, umyć ręce i obmyć stopy, przechodząc przez mini basen z wodą, oraz okryć głowy. Nie ma od tego wyjątków.
W środku panował nastrój meczetowo-synagogowy. Wierni leżeli na podłodze, spali, jedli, rozmawiali, modlili się w zależności od tego, co kto potrzebował. Ot, taki synkretyzm religijny. Można było również pooglądać ich stroje, którego ciekawym elementem jest zakrzywiony nóż oraz niesamowite brody. Oprócz mężczyzn, dla których to typowe, widziałam jedną kobietę, która też miała taki dodatek – oczywiście bez brody.
Tuż obok jest ogród (Jallianwala Bagh), a w nim pomnik upamiętniający ofiary masakry z kwietnia 1919 r., do której doszło na skutek rozkazu strzelania do tłumu Hindusów złożonego zarówno z protestujących przeciwko ustawie zezwalającej na zatrzymanie każdego podejrzanego o zwalczanie administracji angielskiej, jak i obchodzących lokalne święto.
Ponad godzinę spędziliśmy również w Muzeum Podziału, które przedstawia przyczyny podziału Indii Brytyjskich, skutkujących podziałem Pendżabu i wynikającymi stąd przesiedleniami sikhów. Całkiem obiektywnie przedstawia temat, choć w odniesieniu do migracji ludności oczywiście skupia się na obywatelach Indii. Warto się tam udać.
Autobus wyruszył 30 min. po czasie i do Chandigarh jechał prawie 5 godz. Byłam pełna podziwu dla w sumie niepotrzebnych manewrów wszelkich pojazdów, gdyby tylko trzymały się pomalowanych pasów. Wygląda to tak, jakby wszyscy tutejsi kierowcy nie rozróżniali białego koloru na asfalcie. Z tego powodu używają dość obficie klaksonu, do czego zachęcają napisy na niemal wszystkich pojazdach służących do przewozu towarów – „używaj klaksonu”.