Ponieważ trafiliśmy na tanie loty, to miejsce wybrało się samo. Stosunkowo niewielka cena, jak na ten kierunek, była chyba wynikiem dwóch przesiadek, ale przy takim długim odcinku do pokonania to akurat dla nas było zaletą.
W Singapurze mieliśmy 5,5 godz. na przesiadkę, więc od razu po odczynieniu wszystkich wymaganych obowiązków związanych z kontrolą graniczną zamówiliśmy tutejszego ubera, czyli graba, i pojechaliśmy do ogrodów botanicznych wpisanych na listę UNESCO. Wstęp do ogrodów jest darmowy, ale wewnątrz ogrodu są podogrody tematyczne, za wejście do których należy zapłacić. My ograniczyliśmy się do Narodowego Ogrodu Storczyków, do którego wejście kosztuje 15 dolarów singapurskich od osoby. Kwiatki piękne – super miejsce. Przeszliśmy się też ścieżką poświęconą lasowi deszczowemu i ogólnie połaziliśmy alejkami parku. Świetna atrakcja, nawet mimo upału.
Udaliśmy się również w okolice katedry katolickiej, w pobliżu której jest również kościół ormiański i katedra anglikańska, a także muzeum narodowe i parlament. To małe wysepki starej zabudowy w morzu wieżowców. Miasto generalnie wygląda na sterylne, ale wszystkiego nie widzieliśmy, więc być możne to tylko część jego rzeczywistości. Tym razem na więcej nie mieliśmy czasu. Same przejazdy taksówką zabrały nam ok. 1,5 godz.
Odprawa graniczna w obie strony była ekspresowa, bo w pełni elektroniczna; bramki działały sprawnie i było ich dużo. Dzięki temu śmiało można było zmniejszyć zapas czasu przy powrocie.
Kontrola paszportowa była szybka również w Australii. Poprzednim razem wymagana była wizyta przy okienku z pracownikiem, co zabrało dużo czasu. Teraz skanuje się paszport, dostaje wydruk i idzie się po odbiór bagażu. Bagaż też wymaga mniejszego zachodu. Niby są skanery, ale większość bagaży puścili bez skanowania. Nam tym razem nikt bagażu nie prześwietlał, nie było psów itp. Formalności poszły bardzo sprawnie – jest postęp, przynajmniej w tym obszarze.