Moje życzenie odnośnie do deszczu co do zasady się spełniło. Padało zdecydowanie mniej. Zapomniałam tylko wczoraj dodać, żeby nie wiało.
Najpierw pojechaliśmy na punkt widokowy, z którego można podglądać pracę w odkrywkowej kopalni złota. Atrakcją nr 1 jest odpalenie ładunków wybuchowych, co też można oglądać, ale to się odbywa popołudniami. W piątek z uwagi na warunki pogodowe wybuchu nie było, dziś był, ale za późno, jak na nasze potrzeby, opublikowali informację.
Bez przeszkód za to obejrzeliśmy ekspozycję w Hannans North Tourist Mine (18 AUD od osoby), która składa się z maszyn i urządzeń wykorzystywanych w procesie wydobycia oraz makiety budynków w skali 1:1 wraz z ich wyposażeniem, jakie było stosowane przez dziewiętnastowiecznych poszukiwaczy złota. Współczesne budowle dość wiernie naśladują ten styl. Bardzo ciekawe miejsce, w którym można spędzić dużo czasu, a byłoby jeszcze lepsze, gdyby część żywa stale funkcjonowała, np. pokaz obróbki grudek czy wejście do tunelu.
Równie ciekawy jest fragment terenu zwany chińskim ogrodem, złożonym z trzech pagód, powstałym w 2003 r. Ma upamiętniać chińskich robotników pracujących w kopalniach, a także wszystkich innych, jak głosi tablica. Warto zaznaczyć, że dopiero od stycznia 2020 r. spółka zarządzająca kopalniami w Kalgoorie należy w 100% do podmiotu australijskiego. Ogród zapewne był wynikiem patriotyzmu ówczesnych właścicieli kopalni i pomnikiem ich rozmachu w ekonomicznym kolonizowaniu Australii. Na marginesie, w ramach ekspozycji są liczne tablice informacyjne, na których pojawiają się różne nazwiska pracowników, ale nie ma żadnego chińskiego.
Spacer po mieście też był ciekawy – spotkaliśmy wielu facetów pochodzenia aborygeńskiego wystających na rogach ulic albo przechodzących się to w jedną, to w drugą stronę. Może to efekt sobotniego przedpołudnia, a może ich stałe zajęcie, na co wskazywałoby ich nieświeże spojrzenie. Nie wyglądają zachęcająco. Może dlatego kobieta w recepcji motelu przestrzegała przed pozostawieniem rzeczy w samochodzie z uwagi na częste kradzieże.
Po drodze na krótko zatrzymaliśmy się w Coolgardie. To miasteczko nazywa siebie matką górnictwa złota. Zabudowa zabytkowa jest w tym samym stylu, co w Kalgoorlie. Wyglądało tylko trochę gorzej – przy głównej ulicy wiele domów jest opuszczonych. Jeszcze trochę i będzie kolejnym miastem-widmem.
Powrót do Perth wyznaczyłam przez Hyden, żeby zobaczyć Wave Rock. W sumie był to dobry pomysł, ale tylko dlatego, że nie lało. Osiemdziesięciokilometrowy odcinek pomiędzy Southern Cross a Hyden to droga bita, choć bardzo dobrze utrzymana. Miejscami była już trochę rozjeźdżona – robiły się koleiny z błota, ale poza tym można było jechać nawet 100 km. Jeśli dłużej pada albo bardzo ulewnie, to bez napędu na cztery koła nie ma sensu tamtędy się pchać.
Wave Rock to wypłukana skała, która przypomina wielką ścianę do jazy na deskorolce. Malownicze to, choć wygląd psuje dziadowski murek postawiony powyżej górnej krawędzi, pełniący funkcję koryta do kierowania wody. Jeśli wejdzie się na wierzch skały, to tego nie widać. Można podziwiać za to widok na okolicę. 15 AUD od samochodu to nie jest wygórowana cena tym bardziej, że rosną tam frezje, które bardzo lubię. Pierwszy raz widziałam je rosnące dziko!
18 km na północ jest jaskinia – Mulka’s Cave, w której odbite są łapki ludzkie. Nie pojechaliśmy tam, sądząc, że jest już zamknięta (łażenie po Wave Rock skończyliśmy ok. 17.15). Nie mieliśmy zasięgu, więc nie mogliśmy tego zweryfikować. Tymczasem jest dostępna bez ograniczeń. To by wskazywało na ograniczoną lub przynajmniej wątpliwą wartość tego odkrycia, ale i tak żałuję.