Postanowiliśmy sprawdzić, czy jest możliwość dostania się na tereny świeżo wyzwolone. Pracownicy hotelu w Gandży nie byli nam w stanie powiedzieć nic o tym, czy można się tam dostać. Jeden z nich zadzwonił gdzieś i dowiedział się, że sposobem są prywatne wycieczki, ale nie był w stanie powiedzieć nic więcej. Postanowiliśmy zaryzykować, tym bardziej, że do stracenia był przejazd ok. 80 km, a w praktyce ok. 70 km, bo tak jechaliśmy na południe.
Do Agdamu nie dotarliśmy. Dojechaliśmy do posterunku policji parę metrów za znakiem informującym o tym, że znaleźliśmy się na terytoriach wyzwolonych, ok. 10 km przed miejscem docelowym. Policjant był bardzo miły, choć po sprawdzeniu danych paszportów oznajmił, że nie może nas wpuścić, bo nie ma nas w systemie. Jakoś nas to nie zdziwiło i dziękując sobie nawzajem, odjechaliśmy. W ogóle się jednak nie zdziwił, że chcemy się tam dostać. Zdziwiony był za to recepcjonista z hotelu w Gandży, co z kolei mi się wydało dziwne. Gdybym była obywatelem kraju, który zajął jakieś terytorium, to chciałabym tam pojechać. Widać jeszcze nie do wszystkich dotarło, że Górski Karabach jest azerski. Kampania informacyjna jednak trwa. Na butelkach wody mineralnej nawet o tym piszą.
W okolice Szuszy postanowiliśmy już nie jechać, zakładając, że może nas spotkać to samo, co z Agdamem. Czy słusznie, nie wiadomo. A swoją drogą w gazecie azerskich linii lotniczych za kwiecień i maj 2019, która na lotnisku wpadła mi w ręce, był artykuł poświęcony właśnie Szuszy, kończący się zdaniem: "Obecnie miasto umiera, choć przyjdzie dzień, w którym Karabach wróci do Azerbejdżanu i wspaniałość Szuszy odrodzi się".
Dojechaliśmy za to bez problemów do Lenkoranu. To miasto położone ok. 40 km do granicy z Iranem. Słynie z Pałacu Szacha Tałyskiego, więzienia, w którym był przetrzymywany Stalin, aż z niego uciekł (wieża obecnie jest w ruinie), i bliskości lasu hirkańskiego, w którym rosną m.in. żelazne drzewa.
Pałac to po prostu XIX w. willa projektu francuskiego architekta, w którym jest muzeum poświęcone okolicom. Byliśmy jakiś kwadrans po 18, więc od 15 min. muzeum było zamknięte, ale wyhaczyły nas przewodniczki i zaprosiły do środka. Zostaliśmy oprowadzeni po rosyjsku (dowiedzieliśmy się, że z Lenkoranu pochodziło 66 szahidów – ich zdjęcia są w muzeum) i obfotografowani, jak chyba nigdy dotąd. Panie zapytane, ile się należy, decyzję zostawiły nam, więc otrzymały łącznie 20 manatów. Były bardzo zadowolone. W Lenkoranie jest również dom podwójnego Bohatera Związku Radzieckiego, ale tam się już nie próbowaliśmy wbijać. Jest także piękny, bo autentycznie dziadowski bazar, którego perełką jest brutalistyczna hala targowa.
Lenkoran to bodaj najlepsze miejsce, żeby zobaczyć mentalność władz azerskich. W środku miasta powstał wielki plac, przy którym jest i pomnik Hajdara Alijewa, i pomnik zwycięstwa w stylu pomników Armii Czerwonej, i parę bez związku ze sobą postawionych budynków w różnych stylach. A to wszystko wokół parterowej lub jednopiętrowej zabudowy, na której obrzeżach stoją wielkie bloki.
Hirkan nas do siebie przyciągał pięknymi lasami i majaczącymi w tle górami. Była to miła odmiana po stepowym krajobrazie przejechanej reszty kraju. O las zahaczyliśmy, oglądając sztuczne jezioro stworzone w 1976 r., a którego nazwa oznacza „źródło chana”. Miłe miejsce, na brzegach którego można się napić herbaty, która w regionie jest masowo uprawiana. Tubylcy licznie z takiej możliwości korzystają.
Hirkan to również kraina długowieczności. Tałysze – tutejsza ludność pochodzenia irańskiego – poznali podobno sekret zachowania młodości, dzięki czemu niektórzy dożyli nawet 160 lat. Jeśli to prawda, to starotestamentowe wzmianki o wieku patriarchów nabierają innego znaczenia. Nie widzieliśmy tak starych ludzi, ale może właśnie to dowód na to, że mają się dobrze.
Będąc w pobliżu, odwiedziliśmy także do Yanar Bulaq, żeby zobaczyć płonącą wodę, a – będąc precyzyjnym – gaz, który wydostaje się razem w wodą. Ujęcie uchodzi chyba za znakomite źródło, bo ciągle ktoś pojawiał się z butelkami. Niestety nie udało mi się sfotografować płomienia.