Na początek zwiedzania odbyliśmy spacer poza tzw. Miastem Wewnętrznym, a więc poza częścią znajdującą się wewnątrz murów. W pierwszym odruchu chciałam napisać o spacerze po części dziewiętnastowiecznej, ale to nie jest takie pewne. Zarówno bowiem budynki współczesne, jak i starsze są dostosowywane do stylu, którego nie powstydziłby się dziewiętnastowieczny Paryż. W konsekwencji tego trudno powiedzieć, czy dany budynek na pewno został zbudowany w XIX stuleciu, czy też w latach 60. XX w., czy też 5 lat temu. Ten trend nie omija również bloków. Niby to ładnie wygląda, ale ma więcej wspólnego z dekoracją niż architekturą. Można by mieć o to trochę pretensji do polskich architektów, którzy na przełomie XIX i XX w. pracowali w Baku (Józef Gosławski, Kazimierz Skórewicz, Józef Płoszko i Eugeniusz Skibiński). Podejmowali się zaprojektować kamienicę w każdym stylu i robili to na tyle dobrze, że w stworzonych przez nich budynkach mieszczą się obecnie ważne urzędy, np. urząd miasta, Pałac Szczęścia, teatr kukiełek. Jedna z ulic jest nazwana na ich cześć ulicą Polskich Architektów, a na jednym z budynków jest tablica upamiętniająca.
W miasto włożono dużo pieniędzy, ale są miejsca, w których jest jeszcze zabudowa w stanie niemal dziewiczym, jeśli pominąć ślady normalnego zużycia. Jeśli nic nie zachwieje polityką miasta, niedługo ich nie będzie. Teraz jeszcze można naocznie przekonać się, że bogactwo Baku jest niedawne, a czasem nawet i poczuć, bo część kamienic nie ma kanalizacji. Niezależnie od tego Baku – na tle innych miejsc w kraju – to w pewnym sensie skansen nowoczesności.
Część za murami jest, jak się wydaje, wolna od zapędów do ulepszania, choć myślę, że to efekt wymuszony, wynikający z wpisania jej na listę UNESCO. Tam można przekonać się o mieszance kulturowej tego miasta – oprócz podobieństw do arabskich medyn są wyraźne wpływy europejskie. Największą atrakcją tej części jest Pałac Szachów Szyrwanu, który wygląda bardziej jak twierdza. W środku atrakcji za dużo nie ma, więc wejściówka w wysokości 15 manatów od osoby jest zdecydowanie tego nie warta.
Trochę tańsze są wstępy do Muzeum Dywanów i Galerii Narodowej – po 10 manatów od osoby. O ile dywany jeszcze się bronią, to zbiory galerii są słabiutkie. Liczyliśmy na malarstwo lokalnych twórców, a w zamian dostaliśmy zbieraninę przypadkowych rzeźb, obrazów i różnych innych przedmiotów. Kolekcją przemyślaną na pewno to nie jest, bliżej jej do zrabowanej.
Na koniec zostawiliśmy sobie Ateszgah z zoroastriańską świątynią ognia, w której ciągle podtrzymywany jest płomień. O tym, że jest wieczny, powiedzieć nie można, bo w 1883 r. świątynię zamknięto. Car Aleksander III okazał się jednak zbawcą tej religii na terenie dzisiejszego Azerbejdżanu. Z okazji jego wizyty w 1888 r. doprowadzono do Ateszgah gazociąg, dzięki czemu ogień znowu się pojawił. Dziś to miejsce urokliwe i zadbane. Było to jedyne miejsce, w którym widzieliśmy dużo obcokrajowców.
W zasadzie w ciągu 3 dni przejechaliśmy 1326 km. Ani razu nie zapłaciliśmy za parkowanie, bo wszędzie było darmowe. Nie zostaliśmy również zatrzymani przez policję, przed której praktykami polegającymi na wymuszaniu „mandatów” przestrzegał nas człowiek z wypożyczalni. To pewnie dlatego, że – jak rzadko – jeździłam zgodnie z przepisami. Inna sprawa, że jest bardzo dużo radarów, nawet na drogach niższej kategorii. Patroli też jest dużo. Mimo tego Azerzy jeżdżą w sposób dziwny. Większość z nich jeździ poniżej maksymalnej prędkości przed radarami, ale po terenie zabudowanym na odcinkach pomiędzy radarami jeżdżą z prędkością właściwą dla terenu niezabudowanego, nie zważając nawet na wyboje. Może to wynika z tego, że poza Baku samochodem nr 1 jest łada. Na drugim, choć oddalonym miejscu są stare mercedesy. W Baku natomiast łada to rzadki widok.
Przyjemnością w podróżowaniu samochodem są rachunki za paliwo. Cena jest regulowana i wszędzie za litr 92 płaci się 1 manata, za 95 – 2 manaty, za diesla – 0,80 manata. My zapłaciliśmy tylko 75 manatów za cały przejazd.