Zaczęliśmy od Suezu. Choć nasz przewodnik stwierdzał, że w zasadzie nie ma tam żadnych atrakcji, to chcieliśmy zobaczyć miasto na nowo budowane. Podczas wojny sześciodniowej zostało niemal w całości zniszczone, a do jego odbudowy przystąpiono po wojnie Jom Kippur, gdy z zachodniego brzegu Kanału Sueskiego, zajętego podczas wojny z 1973 r., wycofały się wojska izraelskie. Chcieliśmy to zobaczyć. Efekt jest mierny. Dominują różnego rodzaju bloczyska, które dawno nie były odnawiane i jednocześnie obrosły różnego rodzaju nieprzewidzianymi ozdobami w rodzaju zabudowań balkonów, markiz itp. Przynajmniej jednak tworzą w centrum zwartą zabudowę. Jest i oczywiście pomnik zwycięstwa nad Izraelem w 1973 r., choć to dość kontrowersyjne określenie na przebieg wojny, w której jedynie trzy pierwsze dni były sukcesem Egiptu wynikającym z zaskoczenia. Wszystko zależy od definicji sukcesu.
Na trasie Kair – Suez nie zauważyliśmy jednak oznaczonego 101 kilometra, na którym podpisano zawieszenie broni 28 października 1973 r. pomiędzy oboma krajami. Swoją drogą trasa wyjazdowa z Kairu w kierunku Suezu, niedawno odremontowana, ma 6 pasów w każdą stronę. Ruch była malutki – czułam się jak na pasie startowym lub na torze Formuły1. Im bliżej Suezu, tym liczba pasów mniejsza, ale nawierzchnia była dobra.
Śródmieście nie zachęca do spacerów. Takie wrażenie było spotęgowane dużą liczbą policjantów w piątek będącym głównym dniem modłów muzułmanów. To był jednak dopiero początek naszego objazdu. Pojechaliśmy więc zobaczyć Zatokę Sueską – promenada była przed południem pusta. Za wcześnie na przyjemności.
Pusto było i w Ismailii, w jakiejś części z uwagi na obecność w meczetach. Ci, którzy nie dotarli do nich i tak jednak wszystko słyszeli, bo całe nabożeństwa, łącznie z kazaniami, były nadawane przez głośniki. Jazgot prawie jak na słowackich wsiach, gdy za pomocą szczekaczek puszczają muzykę lub ogłoszenia, z tą różnicą, że tu głos miał ton karzący. Nic dziwnego, że to tu założone Bractwo Muzułmańskie.
Ismaila to miasto stosunkowo nowe, bo założone w 1863 r. w związku z budową Kanału Sueskiego, którą upamiętnia duża mozaika. Mieści się tu dom, w którym mieszkał Ferdynand Lesseps, inicjator budowy tej infrastruktury; obecnie w trakcie remontu. To jeden z nielicznych przykładów pierwotnej zabudowy, którą wyróżniają ażurowe podcienia (delikatnie zdobiony daszek na drewnianych podporach). Dominują jednak bloki.
Chyba główną atrakcją Ismaili jest Kanał Sueski i Jezioro Krokodyli, do których można się zbliżyć na terenie czegoś, co przypomina park rozrywki. Wejście dla obcokrajowców to koszt 80 EGP od osoby (Egipcjanie wchodzili za darmo). Jeśli komuś się bowiem wydaje, że może sobie podejść w każdej chwili do kanału, to się myli. Dostępu do niego broni mur, który jest patrolowany. Największe jednak wrażenie robią wielkie kontenerowce, które można oglądać, poruszając się drogą Ismaila – Port Said. Ich opis najlepiej chyba oddaje fragment Sonetów krymskich, zaczynający się od słów: „wpłynąłem na suchego przestwór oceanu”. Wszystko dlatego, że teren pomiędzy murem oddzielającym kanał od drogi jest zarośnięty chaszczorami, jak na najdzikszej łące.
W Port Said Kanału strzeże wysokie ogrodzenie. Można jednak popatrzeć na niego z góry, poruszając się zdewastowaną promenadą, która – gdyby nie odległość w czasie od wojny Jom Kippur – mogłaby świadczyć o prowadzonym ostrzale. Na jej końcu – u wejścia do Kanału – jest postument, na którym do 1956 r. stał pomnik Lessepsa. Wyraz osobliwej egipskiej wdzięczności.
To zaledwie 4 lata starsze od Ismaili miasto – mimo różnych ułomności – ma w sobie bardzo dużo uroku. Wszystko dzięki zabudowie, nawet tej mocno nadgryzionej zębem czasu. Przede wszystkim należy więc wspomnieć o starych kamienicach lub willach, których cechą charakterystyczną są zabudowane, ładnie zdobione loggie. Towarzyszy im zazwyczaj ładne kute wejście zbliżające się stylem do art deco. Są również domy z balkonami zdobionymi na wzór ismailski. Są i bloki, które przypominają szafy z tysiącem szufladek. Jeśli budynki doczekają remontu, miasto będzie piękne. Najbardziej przykre wrażenie robią śmieci, a dokładniej odpadki, szczególnie na plaży.
Szwendając się po dość rozległym centrum, widzieliśmy kilka kościołów koptyjskich, ale żaden nie był otwarty i każdego strzegł policjant.
Tylko śladów Stasia i Nel nie znaleźliśmy.