Oaza ma kilka atrakcji – ruiny twierdzy Shali z suszonej cegły, która rozmyła się po trzech dniach ulewnych deszczy, jakie nawiedziły okolicę w 1926 r., świątyni Amona, w której mieściła się wyrocznia, drugiej świątyni Amona, z której pozostało parę reliefów, i Wzgórza Umarłych będącego cmentarzem zbudowanym poprzez wydrążenie w wapiennej skale komór grobowych. W paru zachowały się malowidła z towarzyszącymi im hieroglifami – muszę przyznać, że ich widok robi wrażenie z uwagi na precyzję sporządzenia i kunszt malarski. Jest też basen z wodą siarczanową zwany basenem Kleopatry, ale nas to akurat nie interesowało.
Ponieważ i twierdza, i świątynia, i cmentarz zostały zbudowane na naturalnych wzniesieniach, to z ich szczytów rozciąga się widok na oazę, jezioro-solnisko i okoliczne gaje palmowe. Widok z dołu jest trochę bardziej prozaiczny z uwagi na ogólny nieporządek oraz kurz i pył typowy dla pustyni. Jednym słowem dziadostwo, ale ciekawe.
Do oazy prowadzą dwie drogi: jedna od strony Marsa Matruh, druga od Kairu. Niestety dla turystów jest obecnie dostępna tylko ta pierwsza, co zostało potwierdzone przez ambasadę i lokalne źródło. Musieliśmy więc wrócić po śladach, oglądając to, czego nie widzieliśmy wczoraj, czyli dość monotonny krajobraz pustynny.
Chcieliśmy także zobaczyć pomnik upamiętniający bitwę pod El Alamein. Nawigacja googlowska wyprowadziła nas na osiedle, na którym niczego takiego na pewno nie ma. Przejazd jednak nie był stracony. Obejrzeliśmy z zewnątrz, jak mieszkają robotnicy pracujący na budowach, sądząc po ich strojach i kaskach na głowie oraz ciągnących się przed El Alamein i za nim placach budowy. Takie osiedle to nienajlepszej jakości bloki, resztki asfaltu, wyboje i dziury, pełno piachu na ulicach, unoszący się w powietrzu pył i mnóstwo głównie młodych mężczyzn wracających z pracy piechotą, na przeładowanych trójkołowych pojazdach i w minibusikach, a do tego pełno śmieci i harmider wynikający z odgłosów terkoczących silników, klaksonów i pokrzykiwań. Miejsc w podobnym stanie mieliśmy zobaczyć więcej.
A to, co miało być pomnikiem, wnioskując ze zdjęć, znalazło się na cmentarzu żołnierzy angielskich, do którego dotarliśmy.
Swoją drogą podobno bitwę pomógł wygrać św. Mena, który w przededniu bitwy ukazał się w obozie niemieckim w towarzystwie wielbłądów, czyli tak, jak jest zazwyczaj przedstawiany. Miało to zasiać jakiś rodzaj paniki, osłabiając morale Niemców.