Pierwszy przystanek wypadł w Wadi El Natrun – zagłębiu jednych z najstarszych w Egipcie chrześcijańskich monastyrów. Każdy z nich tworzy oddzielny kompleks, który pierwotnie służył również jako warownia, gdyż znajdowały się w środku niczego. Byliśmy w dwóch położonych obok siebie – monastyrze św. Biszewiego i tzw. syryjskim. W tym pierwszym pochowany jest koptyjski papież Szenuda III, do którego grobu przybywają wierni. Drugi może się pochwalić pozostałościami malowideł sięgających początku zgromadzenia, a więc III w. Są to miejsca miłe i zaciszne, gdzie słychać było tylko zanoszone modlitwy.
Przed wjazdem na ich teren są ze trzy check pointy. Na ostatnim przepytali nas o to, gdzie mamy bazę, więc tu musieliśmy uprościć opowieść do wskazania kolejnego przystanku, i zatrzymali do czasu wyjazdu dowód rejestracyjny. Musieliśmy więc wrócić do tego samego punktu, na którym dowiedzieliśmy się, że nas będą konwojować. Na szczęście odprowadzili nas tylko do wjazdu na autostradę. Z odwiedzin w kolejnych monastyrów nic jednak nie wyszło. Takiej atencji w Wadi Natrun się nie spodziewaliśmy.
Do Gizy dotarliśmy bez problemów. Wyzwanie dotyczyło wjazdu na parking, który jest za kasami biletowymi do piramid. Powstało zamieszanie, bo okazało się, że jeśli ktoś przewozi walizkę, musi ją wyciągnąć, zanieść do sprawdzenia i tu powstał spór – jedni uważali, że po prześwietleniu można je włożyć do bagażnika i wjechać na parking, drudzy, że wjazd na parking jest możliwy bez walizek, które dopiero na parkingu mogą być zapakowane do bagażnika. Rozstrzygnęliśmy go sami, wracając z walizkami do kontroli, następnie po bilet, potem ja jeszcze raz do kontroli, żebym mogła wjechać na parking, na który mąż zaciągnął walizki. Zabawa przednia, choć piramidy zapewniają większą atrakcję.
Na miarę atrakcji są i ceny. Od obcokrajowców za samochód – 10 EGP, za wejście na teren – 240 EGP (Sfinks w cenie), za piramidę Chefrena – 240 EGP, za piramidę Cheopsa – 440 EGP od osoby. Znając informacje nt. wnętrza piramid, postanowiłam kupić bilety do obu. I to był błąd. Nie ma w nich nic ciekawego udostępnionego dla turystów – jest tylko „goła” komnata grobowa – żadnych innych pomieszczeń, żadnych malowideł, nic znanego z opisów wnętrza. Gdyby nie to, że był 1 listopada, to w żaden sposób nie mogłabym sobie zracjonalizować tego wydatku. Dla osób, które źle się czują w wąskich i dusznych przestrzeniach, zdecydowanie odradzam włażenie tam nawet w dzień Wszystkich Świętych.
Z zewnątrz piramidy robią wystarczające wrażenie. Sfinks może nawet większe z uwagi na detale, w tym ogon.
Teren jest spory, ale spacer pomiędzy tymi trzema punktami z włażeniem do dwóch grobowców zajął nam około dwóch godzin. Zmotoryzowani mogą poruszać się po terenie samochodem. Jeśli ta wersja odpada, to chętnych poganiaczy wielbłądów jest pełno. Tak samo dużo jest zaprzęgów końskich, choć większość koni sprawia przygnębiające wrażenie, bo są zagłodzone i zmęczone.
To, co mnie zaskoczyło, to mała namolność tubylców od zwierząt i sprzedawców pamiątek. Z reguły wystarczyła jedna odmowa. Przewodników chętnych do zaprezentowania swojej wiedzy w ogóle nie spotkaliśmy. Turystów było natomiast sporo, choć od ok. 15.00 zaczęło ich znacznie ubywać.
Wychodząc ok. 15.30 mieliśmy za mało czasu, żeby pojechać do Sakkary, ale za dużo na nicnierobienie. Postanowiliśmy pojechać do jakiegoś centrum handlowego oddalonego o ok. 15 km. Wyjazd zajął nam ponad dwie godziny, bo były korki oraz ominęłam zjazd, a zawrotka kosztowała kilkanaście kilometrów (w sumie pokonaliśmy ok. 50 km). Jedna jezdnia miała odcinkami po 10 pasów w każdą stronę, a obok była kolejna w tym samym kierunku, więc nawigacja googlowska się gubiła, a do tego ruch był duży.
Jazda po Gizie różniła się od jazdy po Aleksandrii przede wszystkim większym natężeniem ruchu i brakiem czerwonych świateł. Cała reszta jest podobna łącznie z pieszymi przechodzącym przez drogę i doskwierającym po zmroku brakiem świateł w niektórych pojazdach.
To, co widzieliśmy po drodze, również robi wrażenie. Sceneria była taka: prawdziwy smog, a nie jakieś warszawskie wymysły, kurz i zachodzące słońce, a wokół budynki, po których nie byliśmy w stanie stwierdzić, czy przejeżdżamy przez slumsy czy przeciętną dzielnicę. Najbardziej zastanawiające są rozczłonkowane budynki, ale to może efekt częściowego wyburzenia pod estakady.
Okolica naszego hotelu też była ciekawa. W bezpośredniej bliskości piramid był elementem zgrupowania budynków pełniących jednocześnie funkcję stajni i domu – na dole mieszkają konie, a nad nimi właściciele. Wielbłądy śpią pomiędzy budynkami i przez otwarte okno słychać ich bulgotanie. Tego wszystkiego pilnuje policja.