Ponieważ byliśmy w Dendarze, w której rezydowała bogini Hathor, oczywistym miejscem było Edfu, w którym mieści się kompleks jej małżonka albo – będąc bardziej precyzyjną – jednego z jej małżonków, czyli Horusa, boga z głową sokoła.
Świątynia w Edfu (wstęp 200 EGP) uchodzi za najlepiej zachowaną – na moje oko to poziom świątyni w Dendarze, obie bowiem są co do zasady kompletne, niemniej jednak jeśli chodzi o kompleks to rzeczywiście Edfu bije Dendarę na głowę – sam mur otaczający świątynię robi wrażenie swoim ogromem. Świątynia Horusa ma za to gorzej zachowane reliefy, ale jakby w zamian za to ma barkę procesyjną, w której podróżował posąg przedstawiający boga. Bogini Hathor raz na rok odwiedzała bowiem swojego boskiego małżonka Horusa, płynąc z Dendary do Edfu. Wszystko po to, żeby miał szansę spełnić swoje małżeńskie obowiązki.
Edfu jest również ciekawe z innego powodu – to tu bowiem swoje pierwsze kroki w prowadzeniu wykopalisk w Egipcie stawiał prof. Kazimierz Michałowski, twórca polskiej archeologii działający na UW. Jego wkład docenił m.in. autor książki Wonderful Things. A History of Egiptology, którą widzieliśmy w Bibliotece Aleksandryjskiej, wymieniając go z komentarzem, że był to człowiek o równie dużym talencie do dokonywania wybitnych odkryć, jak i do radzenia sobie w skomplikowanych sytuacjach politycznych.
Kompleks świątynny położony jest w centrum współczesnego miasta, które jednak jest dość mocno zapyziałe. Boczne ulice w ogóle nie miały asfaltu, tylko klepisko. Nic dziwnego, że galabije i burki tak łatwo się przyjęły. Reszta otoczenia jest standardowa: pełno trójkołowców, ludzie na osłach, podróżujący na pace wieloosobowych taksówek, ludzie czekający w kucki nie wiadomo na co przy ulicy.
W Kom Ombo (wstęp 160 EGP) jest świątynia kolejnego męża bogini Hathor – Sobka, boga z głową krokodyla. Świątynia musiała być mała, sądząc po niewielkich rozmiarach ruin. To, co je wyróżnia, to piękne położenie – Nil płynie tuż obok, przywożąc kolejne grupy turystów odbywających rejs. Druga atrakcja to mumie krokodyli prezentowane w malutkim muzeum tych gadów.
Trasa, choć krótka (ok. 250 km), zajęła nam sporo czasu, bo jazda przez wsie i miasteczka jest uciążliwa. Mogliśmy za to kolejny raz pooglądać sceny, jak opisane wyżej, obserwując mniejsze ilości śmieci. Na koniec dotarliśmy do Asuanu.