Do Al Dżadidy przyciąga twierdza zbudowana przez Portugalczyków na początku XVI w., zdobyta przez Marokańczyków w 1769 r. Zdobywcy nie chcieli mieć pod bokiem potencjalnych wichrzycieli, więc doprowadzili do wyekspediowania Portugalczyków do Brazylii.
Forteca jest niewielka – co do zasady można sobie zrobić spacer szczytem murów pomiędzy czterema bastionami i wszystko się zobaczy. W środku jest dosłownie parę uliczek na krzyż. Największa atrakcja, czyli cysterna takiego samego typu jak stambulska, jest obecnie zamknięta dla turystów, bo zawalił się dach nad budynkiem, pod którym się znajduje. Podobno trwają przygotowania do rozpoczęcia prac rekonstrukcyjnych. Na miejscu oznak tego nie widać.
Byliśmy tam niewiele po 10 i sklepy dopiero się otwierały. Zamknięte na głucho są natomiast synagoga i dawny kościół. Wczesna pora nie przeszkadzała za to kilku marokańskim parom umawiać się w zakamarkach bastionów.
W nieodległej Casablance spędziliśmy więcej czasu, gdyż atrakcje wskazane w przewodniku są rozrzucone po mieście. Po prawdzie jednak można by je zbiorczo określić słowem „zabudowa”, wśród której przeważają nawiązania do modernizmu. Medyna jest zajęta w części na suk, więc niewiele widać; w oczy rzucają się murale kibiców lokalnej drużyny piłkarskiej. W jej obrębie znaleźliśmy jedną synagogę z 30, które kiedyś istniały w tym mieście. Jest także Muzeum Marokańskich Żydów, ale to już sobie darowaliśmy.
W Casablance musi być sporo turystów, bo pierwszy raz w Maroku spotkaliśmy naciągaczy. Pierwszy gość zaczepił nas na ulicy, próbując odwołać się do wspólnych związków, mówiąc, że pracuje w hotelu, w którym się zatrzymaliśmy. Pomijając to, że to oklepany sposób w krajach arabskich, to wyjątkowo źle trafił – od razu dostał odpowiedź, że nie mieszkamy w Casablance, co go w sposób jawny zbiło z tropu. Drugi przypadek związany był z dwójką uczniów, na oko ok. dziesięcioletnich, raczej z dobrej szkoły, gdyż byli w mundurkach, a tu nie są obowiązkowe, więc pewnie z dobrze sytuowanej rodziny. Jeden z nich był odważny i najpierw zapytał mnie o imię, potem podał swoje, a za chwilę poprosił o kasę. Gdy dostał odpowiedź odmowną, jeszcze lekko się zmieszał, przeprosił i odszedł.
Miasto można ominąć, chyba że ktoś jest fanem filmu Casablanca. Ja nie jestem. Dla nas jednak było ono cenne z uwagi na połączenia z tutejszego lotniska do Sahary Zachodniej.