Fez to jedna z dawnych stolic marokańskich. Miasto założył w 789 r. Idris, jak się później okazało, pierwszy władca nowej dynastii, potomek Proroka. Stolicą uczynił miasto Idris II, syn Idrisa I. Oczywiście pałacu królewskiego obejrzeć nie można, tak jak nie można nawet wejść za bramę. Można tylko zrobić zdjęcie bramy. Do woli można za to szwendać się po medynie, na której jest pełno atrakcji.
Pierwsza to garbarnie, w których można zobaczyć niemal cały proces postępowania ze skórami. Śmierdzi, ale da się to znieść. Widoki piękne. Za wejście trzeba, jak nam powiedział przewodnik, któremu daliśmy się złowić, dać po 10 dirhamów od głowy właścicielowi. Przewodnik życzył sobie 150 dirhamów, skończyło się na 40.
Druga to medresy – wstęp to 20 dirhamów od osoby. Byliśmy w dwóch podobnych do siebie: Bu Inania i Al Attarin – warto. Do kolejnych już nie wchodziliśmy.
Trzecia to życie medyny w jej części bazarowej, na którym od rana do późnych godzin wieczornych pracują głównie mężczyźni i spacerują głównie kobiety. Te ostatnie, sądząc z obserwacji, traktują to jako rozrywkę – ale czemu się dziwić, skoro większość nie pracuje (wg danych za 2020 r. tylko 16,7% kobiet pracuje).
Widzieliśmy wypieki, zasuszone łby wielbłądzie i różnego rodzaju wytwórstwo. Były też oczywiście piękne dywany i peleryny z kapturem z dziubkiem będące marokańską wersją stroju czarnoksiężnika. W Marrakeszu okazało się, że coś podobnego zaprojektował YSL. Wzajemna inspiracja?
Byliśmy również w najstarszej w Maroku dzielnicy żydowskiej, która – jak wszystkie inne mellahy – jest straszliwie zapuszczona i mieści w sobie bazar drugiego sortu. To mi wygląda na jakiś problem własnościowy, skoro nie mają potrzeby czynienia większych nakładów niż tylko konieczne.
Z Fezu pojechaliśmy do Volubilis, które również było stolicą, tyle że prowincji Cesarstwa Rzymskiego zwanej Mauretania Tingitana. Ruiny rzymskie można oglądać za 70 dirhamów od osoby. Stan zachowania mają lepszy niż w Lixusie. Słyną z mozaik, jednak dość przeciętnych, których w dodatku nie jest za dużo. Z większych części jest łuk triumfalny Karakalli , fragment bazyliki i Kapitolu. Wokół trawka, piękne niebo, przestrzeń. Było bardzo miło.
Tuż obok Volubilis jest Mulaj Idris, wieś czy miasteczko z mauzoleum Idrisa I, które czasem bywa nazywane świętym miastem. Niewierni wejść daleko nie mogą, ale mogą spojrzeć na jeden z dziedzińców. Było już popołudnie, więc i co raz więcej ludzi – kawiarnie były pełne mężczyzn, osły odpoczywały po pracy, jeśli ją miały, ktoś coś jeszcze przewoził na ręcznie prowadzonych dwukółkach. Lokalne życie.
Jeszcze więcej ludzi z uwagi na sobotni wieczór było w Meknes, kolejnej dawnej stolicy królestwa marokańskiego, którą do tego poziomu podniósł w 1672 r. Mulaj Ismail, który zapragnął poślubić nieślubną córkę Ludwika XIV. Jego starania zakończyły się niepowodzeniem – zamiast ręki wybranki otrzymał zegary, które stoją w tamtejszym mauzoleum Mulaja Idrisa. Podobno jednak król pozostał frankofilem i wzniósł rezydencję podobną do Wersalu. O tym też trudno się przekonać, bo pałac jest za murem, za który wstępu dla publiczności nie ma. Można za to wejść do tutejszego mauzoleum Mulaja Idrisa.
Medyna w Meknes zdominował bazar z wszelkim badziewiem. Od czasu do czasu trafi się coś ciekawego, sprawiając jednak wrażenie czegoś nie na miejscu. Szkoda.