Opuwo było dla nas dobrym punktem wypadowym do dwóch miejsc – Żywego Muzeum Himba i wodospadów Epupa na rzece Kunene, wzdłuż której częściowo idzie granica pomiędzy Namibią i Angolą.
Zaczęliśmy od wioski-muzeum Himba, w której również można wybrać różne opcje pobytowe. Ceny są zdecydowanie wyższe niż u Damara, ale i podobno poszczególne zabawy trwają dłużej. Za trasę o charakterze wprowadzającym przewidzianą na 2–3 godz. (tak było to określone) zapłaciliśmy 300 NAD za osobę. Na szczęście wyrobiliśmy się w godzinę. Himba bowiem są rozpuszczeni popularnością, którą zawdzięczają głównie fryzurom swoich kobiet, składającym się z dredów oblepionych tłuszczem zabarwionym ochrą, zakończonych wiechciem obcych włosów. Zdecydowanie mniej pokazali niż Damara – raczej dosłownie skupili się na codzienny życiu. Można było więc obejrzeć gotującą się owsiankę, umorusanego malca jedzącego brudnymi łapkami jakąś żółtą papkę, nic nierobiące kobiety, jeśli nie liczyć dwóch opowiadających o ichnich kosmetykach, niby-to-szamana gapiącego się w dymiące szczapy, kury w klatce i kozy w zagrodzie. Największą aktywność przejawili w dzikich tańcach przypominających mi ciut kotłowanie się na koncertach. No i do tego nie wystawili rachunku za bilet i mieli słabe pamiątki. Ale może taka właśnie jest rzeczywistość Himba? Mi się i tak podobało.
Potem czekała nas długa droga do wodospadów Epupa: z wioski Himba to 140 km, z Opuwo 40 km więcej. Trasę pokonaliśmy w 3 godz. Im bliżej celu, tym droga była gorsza, a to głownie za sprawą dużej liczby większych lub mniejszych brodów na obecnie wyschniętych rzekach. Szczerze mówiąc, nie bardzo sobie wyobrażam ich przekraczanie w porze deszczowej. Okolice, po których wiedzie drogach, to – jak dla mnie – typowy krajobraz afrykański: busz, wyłaniający się nagle z buszu ludzie, gdzieniegdzie domki w kształcie uli lub blaszaki oraz rozległe równiny i góry w oddali. Tylko stada krów i kóz mąciły trochę to wrażenie.
Znając ceny tutejszych atrakcji, spodziewałam się drogiej wejściówki. A tu nic. Nie ma ogrodzenia. Nie ma biletów. Nawet tablicy porządnej nie ma, ktoś tylko odręcznie wysmarował nazwę na własnej produkcji drogowskazie. Można łazić po skałach do woli i jak się chce. Woda rozlewa się dość szeroko i huczy porządnie. Do tego można podziwiać kąpiących się w bocznych zakamarkach mieszkańców i kozy u wodopoju. Klimat bukoliczny.
W ten sposób znaleźliśmy się w najdalej na północ wysuniętym i dostępnym miejscu Namibii. To jednak nie ostatnie miejsce tuż przy granicy z Angolą na naszej liście. Z Epupy przemieściliśmy się do Ruacany, gdzie jutro zobaczymy inny wodospad na Kunene.