Dzisiejszy dzień był, jak dotąd, najbardziej luźny, ale przyniósł najwięcej pozytywnych emocji.
Rano zaczęliśmy od wodospadu ruacańskiego, który znajduje się po stronie angolskiej, więc Namibia ma w istocie widok na niego. Praktycznie wygląda to tak, że najlepsze miejsce do jego oglądania znajduje się za budynkiem administracji elektrowni wodnej, na skarpie porośniętej chaszczorami, i gdyby nie oznaczenie go w googlach jako punkt widokowy, raczej nie trafilibyśmy tam. Wody było mało, zdecydowanie mniej niż w Epupie, ale kaskada ma potencjał. Jak zwykle w takich przypadkach – dojazd był dłuższy niż oglądanie.
Potem przyszła kolej na Park Narodowy Etosha, w którym planujemy zostać 48 godzin, za co zapłaciliśmy 700 NAD (150 NAD za dobę od osoby i 50 NAD za samochód). Wjeżdżaliśmy o 13.00, więc nie liczyliśmy na zwierzaki już od bramy. Jednak już po paru kilometrach od wjazdu dostrzegliśmy zebrę, co wywołało wielką ekscytację. Potem okazało się, że zebr jest pełno, ale pierwsze wrażenie było niesamowite. Chwilę potem dostrzegliśmy w oddali pasącą się żyrafę. Po paru kilometrach jakieś małe antylopy przesłoniły nam żyrafę pasącą się tuż przy drodze. Zatrzymywaliśmy się jeszcze parę razy. Efekt był tego taki, że 45 km pokonaliśmy w 2 godz.
Na pierwszy nocleg wybraliśmy domki na wzgórzu, z którego rozciąga się widok na równinę. Miejscówka droga, ale zdecydowanie warta swej ceny. Widok z balkonu można podsumować stwierdzeniem: wysoko siedzę, daleko widzę. Dostrzegliśmy więc stado żyraf i słoni, a w zasadzie ich małe plamki. Uznaliśmy to za sygnał do objazdu oczek wodnych, bo zbliżał się już wieczór. Przy pierwszym oczku wodnym było pełno zebr, antylop i żyraf. Byliśmy szczęśliwi. Po jakimś czasie ruszyliśmy do kolejnego. Tam zastaliśmy stado zebr i antylopy. Po chwili pojawił się wielki słoń, który zaspokoiwszy pierwsze pragnienie, wgramolił się dość sprawnie do basenu, w którym długo się moczył. Po jakimś czasie przyszły kolejne trzy słonie razem z dwoma małymi. Między czasie pojawiły się bawół, lis i jakieś ptaszory. Siedzieliśmy w samochodzie i czuliśmy się jak na seansie na żywo. Tylko głosu Krystyny Czubówny brakowało. Spektakl w wykonaniu natury piękny. Tak spędziliśmy ponad godzinę.
A na koniec dnia skrajem równiny zaczynającej się niemal pod naszym balkonem przemaszerowało stado siedmiu słoni.
Cóż, jestem zachwycona!