Nasz ostatni dzień w Etoszy postanowiliśmy wykorzystać do cna. Park musieliśmy opuścić do 15.00, jeśli nie chcieliśmy płacić za trzecią dobę (2 godziny, licząc od końca ostatniej doby, są darmowe). Do bramy w linii prostej mieliśmy ok. 150 km. Jeździliśmy przez 5 godz., od 9.00 do 14.00 po głównych i bocznych drogach prowadzących pomiędzy sadzawkami sztucznymi lub naturalnymi. Zobaczyliśmy sporo dużych stad różnych zwierząt. Podglądaliśmy ich sjestę, zaloty i niesnaski. Zabawa była wciągająca tym bardziej, że aktualnie jest dobra pora na oglądanie młodych. Świetne miejsce. Żałuję tylko, że nie powiodło nam się spotkać lwów.
Po południu wyruszyliśmy na północny-wschód do Rundu. Po drodze mieliśmy dwa krótkie postoje: pierwszy na udostępnienie lewarka, bo ktoś złapał gumę, drugi na Tsumeb, niewielkie, schludne miasteczko kopalniane założone w 1905 r. przez Niemców, będące zupełnym przeciwieństwem Kolmanskop.
Około 100 km przed dzisiejszym miejscem docelowym zaczęło się zmieniać otoczenie – zaczęły pojawiać się osiedla ludzkie, do tego zadbane, choć w dalszym ciągu składające się głównie z blaszanych bud, rzadziej – budynków z cegły, ogrodzonych za pomocą równo wbitych patyków. Pomieszczenia gospodarcze to głównie budowle w stylu tradycyjnym, a więc przypominające ule kryte strzechą. Ponieważ ten odcinek drogi pokonywaliśmy przed zmrokiem, widzieliśmy rozpalone ogniska do przygotowania jedzenia. Mnóstwo ludzi, w tym oczywiście i dzieci, pielgrzymowało z kanistrami po wodę. Do tego pełno było wracającego na noc bydła wzniecającego kurz. Sceneria robi wrażenie.