Rano, tuż po godzinie otwarcia, stawiliśmy się w Żywym Muzeum Mbunza, jednego z dwóch największych plemion regionu Zambezi. Standardowo wybraliśmy ścieżkę dostarczającą podstawowe informacje za 200 NAD od osoby. Ich obejście wygląda podobnie do domostw mijanych po drodze. Rzucająca się w oczy różnica sprowadza się do stroju jego mieszkańców. O ile bowiem kobiety Himba były tak samo nieubrane w muzeum, jak i poza nim, o tyle Mbunza poza muzeum chodzą w typowych strojach.
Zostaliśmy dokładnie oprowadzeni, dowiadując się, że instytucja wodza plemienia funkcjonuje w dalszym ciągu, choć ogranicza się do funkcji reprezentacyjnych i mediacyjnych. Ma on do pomocy trzech różnych funkcjonariuszy. Tę informację potwierdziliśmy u innego źródła, więc uznaję ją za prawdziwą.
Na koniec zostaliśmy uraczeni ekstatycznymi tańcami z udziałem bębnów. Ich wykonawcy naprawdę się przykładali, pot lał się z nich strumieniami. Ewidentnie również im sprawiały przyjemność.
Całość zajęła nam 1,5 godziny.
Zachęceni informacjami dostępnymi już w Namibii w różnych miejscach postanowiliśmy zobaczyć coś, co występuje pod nazwą wodospady Popa (Popa falls). Okazało się jednak, że to raczej progi wodne na rzece Okawango, stanowiące przyczynek do ulokowania różnych ośrodków. Żeby bowiem jakiś obejrzeć, trzeba było wjechać na teren wybranego ośrodka. My skorzystaliśmy z miejsca należącego do państwowego operatora, płacąc jedyne 25 NAD za osobę. Nawet rozważaliśmy rejs łódką, ale wyglądały na aktualnie nieczynne.
Potem została już droga do Katima Mulilo, w którym od wieczora nie było prądu. Jakaś awaria na parę godzin odcięła pół miasta od zasilania.