Plan był taki, żeby na koniec zobaczyć łuskowca. Z dostępnych informacji wynikało, że w Namibii jest rezerwat im poświęcony. Informacje na stronie www były bardzo ogólne oprócz tej dotyczącej ceny. W piątek okazało się jednak, że rezerwat nie działa. Postanowiliśmy więc zobaczyć innego stwora – geparda. W pobliżu Ojiwarongo jest rezerwat, w którym można się przyjrzeć tym dzikim kotom.
W soboty o 12.00 odbywa się ich karmienie, więc uznaliśmy to za dobrą porę. Poza tym, chcąc się poczuć jak turysta-zdobywca, zdecydowaliśmy się na udział w samochodowym safari z kierowcą (655 NAD za osobę).
Najciekawszy moment karmienia to chwila, w której gepardy dobiegają do miski. Safari natomiast to przejażdżka po zagrodzie dla starych gepardów. To może pewna przesada, ale w istocie teren jest niewielki, a gepardy są na tyle znużone wiekiem, że daleko nie odchodzą, no i są najedzone. Można mieć więc pewność, że się je zobaczy. Choć w zasadzie, żeby podkreślić skalę wydarzenia, powinnam napisać coś takiego: gepardy czają się w zaroślach, gotowe w każdej chwili do skoku w kierunku przejeżdżającego samochodu – zachowanie stuprocentowej czujności było niezbędne, gdyż ich przymrużone oczy i wydobywający się z ich straszliwych gardzieli pomruk nie mógł znaczyć niczego dobrego. W istocie oznaczał zadowolenie i rozleniwienie.
Niezależnie od tego i tak pięknie się prezentowały, gdy się je już wypatrzyło. Ja bez wskazania nie dostrzegłabym ich w trawie. Do tego przewodnik-kierowca ciekawie opowiadał o zwyczajach tych cętkowanych kotów (zawsze jedzą świeże wnętrzności, dzięki czemu zdrowe koty na wolności nie piją wody), ich zwalczaniu (można je zabijać, gdy znajdą się na terenie prywatnym) i ochronie (przystosowanie psów pasterskich do ich odstraszania, co powoduje, że zmniejsza się liczba odstrzałów). Godzina minęła bardzo szybko.
Po gepardach przyszedł czas na Windhuk. Zrobiliśmy sobie spacer po centrum, które już przed 17.00 było opustoszałe. Sklepy były pozamykane, tak samo jak inne lokale. Najwięcej osób spotkaliśmy, przechodząc obok autobusu, którym firma ochroniarska przywiozła pracowników na kolejną zmianę.
Jeśli chodzi o zabudowę, to na pierwszy rzut oka nic tam ciekawego nie ma. Budynkiem najbardziej zwracającym uwagę jest siedziba Muzeum Niepodległości przypominająca silos. Wygląda jednak na to, że miasto się przeobraża. Budynków starych jest niewiele (dawne koszary mieszczce muzeum narodowe, dworzec kolejowy). Jest natomiast sporo nowych obiektów i to pomysłowych.
Lokal na obiad znaleźliśmy nieopodal centrum, ale to było zupełnie inne miejsce: dzielnica mieszkalna, z knajpami i dużą liczbą ludzi. Nocleg mamy w części o jeszcze innym charakterze – to dzielnica willowa z wysokimi płotami, bez ludzi na ulicach.
Każda część przypomina inny rezerwat.
Na jutro został powrót.