Przygotowując zarys planu na NZ, wszystkie dystanse i czas ich pokonania sprawdzałam na mapach googla. Zdziwiłam się więc, gdy pani sprzedająca bilet na rejs (145 NZD) o 10.30 orzekła, że droga z Te Anau do Milford Sound (Zatoka Milforda) zajmie nam cztery godziny i wymaga łańcuchów na koła. Trochę mnie to zmroziło, ale nie przestraszyło. Żadna prognoza pogody nie wskazywała na szansę na śnieg. Postanowiliśmy wyjechać trochę wcześniej niż planowaliśmy.
Wyruszaliśmy przed świtem, ok. 7.20, i mieliśmy dużo czasu na ostrożną jazdę z uwagi na miejscowe występowanie czarnego lodu (najniższa dziś rano wyświetlana temperatura to 2 stopnie C – żadnego śniegu nie było) oraz postoje na zdjęcia. Poranek były piękny – mgły, chmury, światło, cień. Jadąc na poranny rejs, można spokojnie zaufać nawigacji googlowskiej – 2 godziny w zupełności wystarczą. I tak na miejscu byliśmy 40 minut wcześniej.
Parkingi są dwa – darmowy (ok. 20 minut spacerem od nabrzeża) i płatny (10 NZD za godzinę) 10 minut max od nabrzeża). Nie dość, że płaci się za bilet, to jeszcze za parking na – jakby nie było – odludziu.
Wczoraj wieczorem okazało się, że mamy szczęście –od 26 kwietnia wieczorem planowano zamknąć tunel do Milford Sound, co oznaczałoby brak rejsów z uwagi na odcięcie drogi. Jak widać, pogoda i turyści dopisują, więc temat został, ku naszemu zadowoleniu, odłożony.
Rejs po fiordzie był super – świetne widoki, a do tego spotkaliśmy parę delfinów i fok. Trochę ponad 1,5 godz. szybko minęło.
Wracając, zrobiliśmy również parę przystanków. Oglądaliśmy most zniszczony przez ulewne trzydniowe deszcze w lutym 2020 r., o czym pisała Marianka w swojej relacji – to musiała być niesamowita siła, gdyż po prostu zerwało betonową konstrukcję; w tym roku wiosną i latem mają być prowadzone prace rekonstrukcyjne – obecnie wodospad, nad którym wisiał most, jest dostępny w ograniczonym stopniu. Największe wrażenie zrobiła na nas ściana skalna, z której spływały nitki wody – wyglądało to podobnie do włosów anielskich na choince. Wiosną, gdy śniegu jest zdecydowanie więcej, musi to wyglądać jeszcze lepiej.
Przemieszczając się dalej z Te Anau, wybraliśmy drogę przez Clifden, gdzie atrakcją jest wiszący drewniany most, Tuatapere, w którym przez pewien czas rzeka płynie równolegle do morza, i Riverton, które trochę przypomina Arrowtown.
Invercargill, do którego dotarliśmy na koniec dnia, jest typowym średnim miastem nowozelandzkim – ulice przecinają się pod kątem prostym, a zabudowa to mieszanka stylów. Jakiejś szczególnej urody nie ma się co dopatrywać.