Nocleg mieliśmy w Invercargill, gdyż recepcja jedynej dostępnej na booking.com miejscówki w okolicach Curio Bay była czynna do 19.00, ale telefonu ok. 18.15 już nikt nie odbierał. Ponieważ nocleg rezerwowaliśmy dopiero wieczorem, więc nie było szans dojechać na miejsce przed 19.00. Skutki takiego obrotu spraw dało się odczuć dziś.
W Curio Bay byliśmy dopiero kwadrans przed 10.00, bo do pokonania mieliśmy ok. 90 km. Późno, ale musieliśmy jednego dnia pospać do 7.00. O tej jednak porze pingwiny i lwy morskie już były na polowaniu daleko w wodzie. Miałam nadzieję, że spotkamy choć jednego niewydarzonego lub leniwego osobnika, ale nic z tego – dobór naturalny takich wyeliminował wcześniej.
Skamieniały las na szczęście był na miejscu. Widać nie tylko pnie, ale mnóstwo pniaków i to na stosunkowo niewielkiej przestrzeni, bo na dnie zatoki. Ponieważ był odpływ, to można była dokładnie się przyglądać skamieniałościom. Super miejsce! Spędziliśmy tam ponad godzinę, pławiąc się w wodzie i słońcu.
W poszukiwaniu pingwinów pojechaliśmy na półwysep Otago, na jego kraniec, ale wówczas jeszcze nie wróciły. Nie tylko my byliśmy rozczarowani – przyjeżdża tam sporo osób chcących je obejrzeć. Codziennie o 16.30 jest oglądanie ich stadnego powrotu z wody, ale na dziś bilety były już wykupione. Postanowiliśmy więc pójść do sąsiedniego centrum albatrosa (54 NZD). Dziewczyna sprzedająca bilety poczuła się w obowiązku uprzedzić nas (niezależnie od tego, że informacja była na tablicy), że są tylko dwa małe osobniki i nie ma pewności, że przylecą dorosłe, a poza tym zwiedzanie odbywa się pod okiem przewodnika i przez szybę (a dokładnie z budki oddalonej o parę metrów od wyrośniętych już piskląt). Wyglądało to tak, jakby sama miała wątpliwości, czy warto.
Po obejrzeniu filmu o albatrosach, poszliśmy oglądać pisklęta. Nie czekaliśmy nawet 10 minut, gdy nadleciały dwa dorosłe ptaki zaczęły krążyć nad okolicą. Po chwili jeden z nich wylądował w pobliżu jednego z małych i zaczął go karmić. Przewodniczka była pod niemniejszym wrażeniem, niż my. Jak przyznała, karmienie widziała dopiero czwarty raz. Czterdzieści pięć minut zleciało nie wiadomo kiedy. Albatrosy zrekompensowały nam brak pingwinów.
W Dunedin zrobiliśmy sobie spacer wg trasy z naszego przewodnika – katedra, ratusz, dworzec, sądy Widać, że stoją w mieście.
Ostatnią atrakcją – dość osobliwą – były głazy z Moeraki. To 8 kamieni wygładzonych przez wodę, o kształcie kuli. Niby nic szczególnego, ale ludzie przychodzą. My byliśmy w porze zachodu słońca.
Ponieważ zrobiło się ciemno, a i tak chcieliśmy się przemieścić na północ, to stwierdziłam, że już nie będzie dla mnie wielkiej różnicy pomiędzy przejechaniem 130 a 290 km. Dotarliśmy więc do Christchurch.