Christchurch jest znane jako jedna z bram do Antarktydy. Stąd wyruszali R.F. Scott i E. Shackelton na wyprawy polarne. Obecnie również miasto pełni taką rolę. Christchurch jest siedzibą kilku organizacji zajmujących się badaniami polarnymi. Niezależnie od tego Nowa Zelandia współpracuje z USA w tym zakresie, dzięki czemu Christchurch ma połączenie ze stacją McMurdo, nawet zimą.
W celu promocji obecności NZ na Antarktydzie otworzyli muzeum poświęcone szóstemu kontynentowi. Z typowym przybytkiem tego typu ma to niewiele wspólnego – to raczej świetne centrum rozrywki polarnej. Można tam spotkać husky i posłuchać o ich hodowli, ćwiczeniach itp. Są pingwiny, które można oglądać także podczas karmienia. Jest pomieszczenie sztormowe, w którym stworzono namiastkę wiatru i mrozu burzowego (w środku jest śnieg, temperatura spada tylko do 17 stopni, a prędkość wiatru nie przekracza 40 metrów na godzinę) – zapewniają kurtki przed wejściem. Jest też krótki film o Antarktydzie w 4D, promujący podprogowo wycieczki w tamte rejony – najlepszy moment to imitacja zderzenia statku z górą lodową, ale padający śnieg też zapewniono. Można też przejechać się (jak pasażer) pojazdem gąsienicowym wykorzystywanym do poruszania się w warunkach polarnych – to taki mini czołg, który wszędzie wjedzie niezależnie od kąta nachylenia (przetestowane). Oczywiście są plansze z informacjami i różne artefakty. Rewelacyjna rozrywka – czas minął mi błyskawicznie! 59 NZD nie jest wygórowaną ceną za bilet – po tygodniu tutaj stwierdzam, że to nawet tanio, jeśli chodzi o stosunek jakości do ceny.
Odbyliśmy również spacer po centrum miasta, które chyba dość solidnie zostało zniszczone w wyniku trzęsienia ziemi w 2011 r., sądząc po tym, że jest dużo nowych budynków i jeszcze sporo miejsca do zagospodarowania. W trakcie odbudowy jest katedra anglikańska. Z kolei katolicki biskup chciał przy okazji przenieść swoją katedrę bliżej centrum, ale wierni się temu sprzeciwili, na efekt muszą więc jeszcze poczekać.
Zdecydowanie ładniejsze budynki można zobaczyć w okolicach centrum – pierwszy raz w NZ widzieliśmy tak dużo ładnych budynków mieszkalnych. Najlepszego rodzaju styl nowoczesny.
Słońce i ciepło (był 21 stopni) rozleniwiło nas do tego stopnia, że straciliśmy poczucie czasu. Zrobiło się późno, a najpóźniej o 17.30 musieliśmy się zameldować w porcie w Picton na prom o 18.30. Nie mieliśmy już czasu zatrzymać się nigdzie po drodze. Tylko z samochodu oglądaliśmy piękne morze, góry i – na północy – rozległe winnice. Dojechaliśmy 20 minut wcześniej niż przewidywała to nawigacja googlowska, więc mieliśmy czas zrobić winne zakupy.
Zaokrętowanie poszło szybko, więc prom odpłynął o 18.00. Tym razem było bardzo mało pasażerów. Wątpię, żeby kogokolwiek odstraszyła cena (w jedną stronę za bilet dla 2 osób i samochód płaciliśmy 266 NZD). To raczej późna pora pasuje głównie kierowcom TIRów i studentom. Nam też.