W sobotę dość rozrzutnie gospodarowaliśmy czasem w Auckland.
Późno, jak na standardy tego wyjazdu, wstaliśmy. Potem w dużym stopniu powtórzyliśmy spacer piątkowy, żeby dojść do Auckland Art. Gallery. Prezentowane zbiory są niewielkie i trochę rozczarowujące. Część poświęcona sztuce europejskiej to jakieś zbiorowisko przypadkowych obrazów, rodem z targu staroci. Najlepiej prezentowały się jako tło dla sukni projektu Guo Pei. Malarstwo nowozelandzkie wiele lepsze nie było, bo – sądząc po tym, co wisiało – nie wyszło poza tematykę założycielskiego przypływu Polinezyjczyków. Na szczęście do odwołania wejściówka dla obcokrajowców jest darmowa i oby tak zostało.
Postanowiliśmy również popływać po zatoce. Było piękne słońce, byliśmy zmęczeni i, szczerze mówiąc, niewiele nam się chciało. To był bardzo przyjemny, leniwy czas, nawet uwzględniając spacer po wyspie Waiheke pomiędzy winnicami.
Ponieważ jednak ostatni prom się lekko spóźnił, to z wywieszonym jęzorem biegliśmy do samochodu, żeby szybko dotrzeć na lotnisko. I słusznie, bo po przejściu całej procedury lotniskowej mogliśmy od razu wchodzić do samolotu.