Powrót również obejmował długą przesiadkę w Pekinie. Przylecieliśmy nad ranem, a ponieważ o tej porze 95% pasażerów stanowili Chińczycy, to kolejka po zezwolenie na bezwizową wizytę była króciutka. Przy okienku była ta sama kobieta, ale niczego to nie zmieniło. Oprócz powtórzenia filozoficznej rozmowy na temat wyjazdów w ogóle i w niektóre rejony świata w szczególności oraz odpytaniu nas o cel ponownej wizyty w Pekinie, to dodatkowo chciała potwierdzenia miejsca zatrudnienia. Tego nie mieliśmy i jakoś przeszła nad tym do porządku dziennego, choć permit dostaliśmy tylko na 24 godz. i tylko na Pekin, podczas gdy poprzednio obdarowała nas zezwoleniem 144-godzinnym na trzy prowincje. Choć ta przekomarzanka nie trwała dłużej niż30 min., to dzięki kolejce do odprawy paszportowej i tak lotnisko opuściliśmy po ok. 3 godz.
Pierwszym miejscem, w którym się stawiliśmy, był Pałac Letni. Dotarliśmy tam kwadrans przed 9.00 (miejsce otwiera się o 6.00), a już były dzikie tłumy mimo tego, że to wielki kompleks. Słynie ze Wzgórza Długowieczności, choć nie mniejszą atrakcję stanowi jezioro Kunming, a dokładnie – możliwość popływania po nim. W parku jest wiele różnego rodzaju budowli, wszystkie w tym samym stylu, choć moją największą ciekawość wzbudziła szkoła krzewienia komunizmu, pierwsza siedziba Mao w Pekinie. Ustawiono stolik, przy którym podobno lud chiński ustami swoich przedstawicieli zjadł obiad 24 marca 1949 r. Niestety większość napisów jest po chińsku.
Spędziliśmy tam cztery godziny i trochę nas to wymęczyło, bo było gorąco i duszno. Smog też był.
Metrem przedostaliśmy się do Świątyni Nieba. To kolejny duży kompleks składający się z trzech elementów: Pawilonu Modlitw o Urodzaj, Sklepienia Nieba i Okrągłego Ołtarza. Dwa pierwsze obiekty to typowe budowle chińskie w stylu jednakowym. Trzeci natomiast to prawdziwa gratka dla czerpiących energię – wystarczy ustawić się w centralnym punkcie platformy pierwotnie służącej do składania ofiar. Miejsce pozostaje w użyciu.
Ponieważ była niedziela, to postanowiliśmy pójść na mszę. Wykonaliśmy to dosłownie, pokonując 5 km w 45 min., bo wg informacji w Internecie o 16.00 miało być zgromadzenie w koście św. Józefa. Drzwi były zamknięte na głucho. Ponieważ po drodze widzieliśmy kościół św. Michała (również zamknięty), to postanowiliśmy obejrzeć kolejne dwa o statusie katedr. W pierwszej pw. Niepokalanego Poczęcia, zbudowanej w miejscu, w którym mieszkał Matteo Ricci, misjonarz Chin, trafiliśmy na mszę, co prawda po chińsku, ale na szczęście tu przestrzegają zasady, że forma nie powinna przesłonić treści, więc łatwo można było się zorientować, że trwa kazanie. Nie tylko my się spóźniliśmy. Kościół był wypełniony w dwóch-trzecich.
W drugiej katedrze, pw. Zbawiciela Świata, również trwała msza – tym razem kończyło się już kazanie. Dzięki temu dwa razy uczestniczyliśmy w liturgii eucharystycznej. Kościół był pełen, przeważali młodzi ludzie. Teren wokół katedry jest świetnie utrzymany, a najciekawsze jest połączenie wątków tradycyjnie chińskich z katolickimi – po bokach są dwa pawilony zdobionymi malowidłami przedstawiającymi sceny z życia Chrystusa.
Było już ciemno, gdy wchodziliśmy do metra. Przedostaliśmy się na lotnisko, przespałam się i przed 2.00 odlecieliśmy do Warszawy. Przed 6.00 wylądowaliśmy w Warszawie. O 8.30 można było rozpocząć pracę.