Dziś talibowie mieli zły dzień. Najpierw na checkpoincie, przez który przejeżdżaliśmy wczoraj wieczorem, chcieli jakiś danych, które mieli. Potem przy wjeździe do parku narodowego Band-e-Amir, którym się słusznie chlubią, wymyślili sobie, że pomimo posiadanego pozwolenia, kobiety wjechać nie mogą. Faktem jest, że rząd wydał dekret zakazujący kobietom przebywania w parkach, ale dotychczas nie był on w stosunku do turystek solidnie egzekwowany. No i mieliśmy odpowiedni glejt. Kolega próbował wspomóc fixera argumentacją, że przecież rząd Talibanu zaprasza; nie poskutkowało. Nasz fixer poddał się i zaproponował, żeby panowie pojechali, my poczekamy, a w tym czasie oni wymyślą rozwiązanie. To była oczywiście bzdura, bo skończyłoby się na niczym dla nas, czego nie omieszkałam zauważyć. Propozycja Stocka, żeby pozwolili nam zobaczyć najbliższe jezioro, również została odrzucona. Moja sugestia wjechania innym wejściem została przyjęta. Kazano nam wsiąść do samochodu, który towarzyszył naszemu busikowi, żeby nas jakoś inaczej wwieść. Siedziałyśmy we trzy z tyłu, a z przodu - oprócz kolegi naszego fixera - siedział pan w czarnym turbanie, z brodą i pistoletem – kierowca powiedział o nim: "dobry mudżahid”. Na szczęście w tyle kieszeni siedzenia dojrzałam dwa duże noże, więcej byłam już spokojniejsza. Po pierwsze, miałyśmy się czym bronić, a po drugie, nie można za dobrze myśleć o kimś, kto zostawia broń niestrzeżoną. Plan B, który zrodził mi się w głowie, zaraz jednak okazał się niepotrzebny, bo wjechałyśmy z miłymi panami wejście, przy którym byliśmy, tuż za busem z kolegami. Czemu miała służyć ta demonstracja, trudno stwierdzić. Jest to tym dziwniejsze, że w parku widzieliśmy sporo kobiet, jak na zakaz wejścia, choć oczywiście najwięcej było mężczyzn.
Dowieziono nas do pierwszego jeziora, a potem już bez problemu przemieszczaliśmy się razem z męską częścią grupy. Razem z mężem przepłynęliśmy się pięknym, różowym rowerem wodnym w kształcie łabędzia. Lepiej od nas wyglądali tutejsi mężczyźni płynący w czerwonej wersji sprzętu.
W ramach podziwiania mocno niebieskich jezior przeszliśmy się wzdłuż trzech z nich. Pamiętajcie, jeśli będziecie w parku, każcie się zawieźć na koniec ostatniego jeziora. Stamtąd będzie ścieżka prowadząca dołem kanionu wzdłuż czterech jezior, dzięki czemu nie trzeba będzie się wracać do punktu startu. Większość z nas szla drogą górną. Każde z jezior jest położone niżej od poprzedniego. Brzeg czwartego wygląda jak misa, więc mniej dziwi legenda o ich utworzeniu przez Alego, zięcia Mahometa.
Kończąc wizytę i przechodząc przez mały bazar, pierwszy raz widać było niezadowolenie, choć okazał je tylko jeden starszy mężczyzna, machając ręką, tak jak się to robi, chcąc kogoś przegonić. Może to wynik tego, że dziś chodziłam bez abaji, bo moja została oddana do pralni, na co uzyskałam pozwolenie fixera. Nawet hidżabu nie założyłam dość szczelnie. Zakładając, że to była przyczyna, to nikogo innego to nie oburzyło. Inna sprawa, że kobiety są tu dość swobodne – nie tylko nie zakrywają twarzy, czasem nawet nie zakrywają całej postaci. W końcu było mi wygodnie, wchodząc pod górę na smoczą skałę położoną na końcu Smoczej Doliny (Dragon Valley). Stamtąd podziwialiśmy wschód księżyca.