W Thee Ain (Zee Ain) stawiliśmy się po 12.00. Najpierw zajrzeliśmy do niewielkiego muzeum, w którym są zaprezentowane podstawowe informacje o regionie Al Baha, z których najciekawsza to informująca o czterech tysiącach kamiennych wież.
Wioska jest zrekonstruowana. Wszystkie budynki są z kamienia – są to tylko ściany, w środku nic nie ma. Ponieważ jednak skrupulatnie odtworzono przejścia, które prowadzą przez wszystkie poziomy, to miałam wrażenie, że to miejsce jednak żyje i zaraz ktoś się pojawi, szczególnie gdy natknęłam się na czyjeś buty.
Widoki są świetne, więc nawet mimo nieznośnego upału było super. Mimo uroku tego miejsca trzeba było ruszać na przód, bo czekały nas 4 godz. jazdy do Rijal Almaa. Na ok. 60 km przed celem nawigacja wskazała konieczność skrętu w boczną drogę. Powinna mi się zapalić lampka, bo znak naszego celu nie wskazywał, ale ponieważ mapy googla dobrze się spisywały, to pojechaliśmy. Po chwili spotkaliśmy małpy z czerwonymi, nagimi tyłkami, co nas ostatecznie przekonało, że to dobry wybór. Po paru kilometrach jednak droga zwęziła się do miejsca na jeden samochód, zaczęła się mocno wić i stromo wspinać i opadać, zaczęło brakować asfaltu, a przybywało kamieni z osuwisk. Przekroczyliśmy jakieś pasmo i trasa się ustabilizowała – szlak szedł dnem doliny i był utwardzony dobrze ubitymi kamieniami. Po drodze jednak zaczęło padać, a na drodze coraz częściej pojawiała się spływająca ze zboczy woda. W połowie okazało się, że albo droga szła dnem rzeki, albo rzeka zaczęła płynąć drogą. Niezależnie od tego postanowiłam zbadać głębokość, ale po chwili wynurzył się z zza zakrętu samochód. Opatrzność nad nami czuwała. Panowie się zatrzymali i stwierdzili, że przejadę. Musiałam wyglądać na nieprzekonaną, bo kierowca zaproponował, że on zawróci i pojedziemy za nimi. Jeszcze nigdy nie jechałam jako kierowca rwącą rzeką. Najbardziej bałam się tego, że zamoknie silnik, ale na szczęście przejazd 200 m rzeki nie zaszkodził naszemu Chery Arrizo. Okazało się, że za rzeką droga jest już normalna, tj. szeroka i bita, a potem jest i piękny asfalt. Przez to wszystko w Rijal Almaa byliśmy jednak już po zmroku.
Ponieważ gliniane budynki były oświetlone, to zażyliśmy ich uroku. Dodatkową atrakcją był pokaz tańca al ardah, w którym mężczyźni ustawieni w dwóch liniach śpiewają i rytmicznie się poruszają do taktu podanego przez prowadzącego z szablą, bronią planą itp., który przechadza się miedzy nimi. Taniec został uświetniony wystrzałem. Nie mogliśmy tylko wejść w uliczki, bo gotówki nie przyjmowali, a nasze karty nie chciały zadziałać. Wizyta była super. Rozluźniona, sądziłam, że to koniec atrakcji na dziś.
Do Abhy mieliśmy 52 km i nawigacja pokazywała, że będziemy jechać ciut ponad godzinę. Znaki drogowe kierowały tak samo, jak nawigacja. Trasa okazała się jednak zdradliwa. Przez 15 km trzeba było się ostro wspinać, żeby osiągnąć przełęcz na wysokości 2900 m. Najgorsze były najbardziej ostre zakręty. Przynajmniej jednak droga była oświetlona. Jadąc, tak naprawdę zrozumiałam, o czym pisali Marianka i Stock w swoich relacjach.