Șanliurfie, Urfie lub Edessie – w zależności od tego, który okres w dziejach chce się przywołać lub na jakie zdarzenia zwrócić uwagę - poświęciliśmy poranek.
Nazwa „Edessa” wskazuje na okres rzymski (stolica prowincji Osroene) i chrześcijański (królestwo Osroene utworzone po pierwszej krucjacie). Najbardziej rozsławił ją mandylion z Edessy – ikona ikon. Mandylion to przedstawienie wizerunku Chrystusa w postaci twarzy umieszczonej na płótnie często podtrzymywanym przez anioły. Był on przechowywany w kościele, który jest obecnie Wielkim Meczecie (aktualnie w trakcie rekonstrukcji – widać tylko minaret), a potem parokrotnie zmieniał miejsce pobytu. Niektórzy uznają, że zaginął, inni, że to tzw. chusta Weroniki przechowywana w jednej z kolumn bazyliki św. Piotra w Rzymie, a jeszcze inni przyjmują, że jest nim całun przechowywany w Manopello. Historia szpiegowska – zainteresowanym polecam książkę Boskie oblicze. Całun z Manopello.
Urfa ma wskazywać na pochodzenie Abrahama, który miał się w niej urodzić. W ramach meczetu Mevlid-i Halil znajduje się grota, w której Abraham przyszedł na świat i ukrywał się przed Nemrodem przez 15 lat z uwagi na proroctwo starcia na proch królestwa Nemroda. Jest dość licznie odwiedzana – wejście za opłatą, przynajmniej od obcokrajowców (20 i 10 lir, ale nie wydają reszty).
Oprócz Abrahama muzułmanie czczą włos z brody Mahometa i odcisk jego stopy. A ponieważ w Sanliurfie modlą się, śpiewając, to miło się na to patrzy.
Șanliurfa to współczesne docenienie wysiłku mieszkańców w oporze przeciwko okupacji francuskiej.
Każdy znajdzie coś dla siebie. Jest medyna, zresztą pierwsza widziana przeze mnie w Turcji – to białe miasto (z uwagi na użyty kamień), które w zasadzie nie śmierdzi, a to duże osiągnięcie. Jest i park z ogrodem wodnym. Są meczety wypełnione uczestnikami modlitw i towarzyszącymi im żebrakami. Są herbaciarnie (cayhany), w których w sobotę rano było pełno panów.
W pobliskim Gőbekli Tepe również było ciekawie. To stanowisko archeologiczne uznawane za najstarsze miejsce kultu na świecie, choć badania przeprowadzone w 2014 r. sugerują, że mogła to być również stale zamieszkana osada. Znakiem firmowym są ogromne tablice w kształcie litery T z przedstawieniami różnych zwierząt, które były ustawione po okręgu.
Infrastruktura turystyczna jest nowa i pewnie dlatego wstęp to równowartość 21 euro. Warto jednak je wydać. W centrum informacyjnym będącym jednocześnie muzeum jest bardzo ciekawa ekspozycja – można dowiedzieć się czegoś o stanowisku, żeby bardziej świadomie oglądać odkryte fragmenty. Bardzo fajnym pomysłem było wyświetlenie na długim ekranie w zaciemnionej alejce animacji pokazującej domniemane praktyki kultowe. Pomiędzy muzeum a wykopaliskami jeździ busik, więc jest bardzo wygodnie. Generalnie obsługa turystów w porównaniu do tego, co widzieliśmy siedem lat temu, jest zdecydowanie lepsza. Jest więcej muzeów i ekspozycje są ciekawsze. Budowane są nowe punkty informacyjne, więc będzie postęp będzie powszechniejszy, choć zapewne będzie i drożej.
Zachęcona poziomem obsługi w Gőbekli Tepe czegoś podobnego oczekiwałam od Góry Nemrut znanej z kamiennych głów. Obawiałam się trochę dojazdu, gdyż trzeba się wspiąć na wysokość 2000 m n.p.m., a styczeń w górach oznacza z reguły śnieg, ale uznałam, że o miejsce wpisane na listę UNESCO mają szczególne staranie. W końcu miejsce jest dostępne cały rok. Jechaliśmy drogą od strony Karadut – była odśnieżona, tylko przez ostatnie dwa kilometry w paru miejscach leżało trochę śniegu. Wydawało się, że to dobry znak. Podjechaliśmy pod centrum obsługi turystów, a tam zaspy. Parę metrów dalej siedzieli jacyś panowie i mówią, że miejsce jest zamknięte; nie można dalej się przedostać. Najoględniej mówiąc, moją reakcję na tę wiadomość stanowiła mieszanka niedowierzania, rezygnacji i irytacji.
I tak bywa.