O 4.50 mieliśmy pociąg do Ahmedabadu. Z uwagi na wczesną porę wykupiliśmy przedział dwułóżkowy, co kosztowało 1206 INR. Pociąg był punktualny – przyjechał o 10.50. Na dworcu czekał na nas kierowca wczoraj zamówiony, którego za 3600 INR mieliśmy do dyspozycji na cały dzień, a w praktyce na przejazd do dwóch studni schodkowych.
Najpierw zatrzymaliśmy się w Adalaj, gdzie była pierwsza z nich. Bilet (250 INR) kupuje się przez Internet – kasy były nieczynne, jest tylko informacja o aplikacji do zakupu. Na szczęście strona płatności akceptowała obce karty.
Studnia, do której schodzi się po dość stromych schodach, ma plan sześciokąta i pięć poziomów, oczywiście ponad poziomem gruntu. Jest do tego pięknie zdobiona, więc nawet zielona rzęcha na dnie wygląda całkiem malowniczo. Sądząc po duszącym zapachu uryny, część odwiedzających chcąc coś od siebie dodać, idzie na łatwiznę. Taka mała rysa na super wrażeniu, jakie miałam.
Jedna z bardziej znanych studni – Rani ki Vav w Patanie – jest chyba bardziej chroniona, a na pewno jej konstrukcja jest bardziej rozległa, więc przez to bardziej przewiewna. Żadnych zapachów nie było, ale i żadnej wody nie widzieliśmy. Jest za to pełno rzeźb i płaskorzeźb, podobno erotycznych, choć ja bym aż tak daleko idących stwierdzeń nie formułowała. Niezależnie od oceny jest na co popatrzeć. Nic więc dziwnego, że oprócz nas było sporo ludzi, którzy z dużym natężeniem prosili o zdjęcia z nami. Nawet gdybyśmy chcieli nie mogliśmy odmówić, bo przy wejściu dobrzy ludzie nas wspomogli 20 INR.
Bilet do Rani ki Vav (550 INR) również kupuje się przez aplikację, ale najpierw nie działał Internet. Mamy karty eSIM i jak dotąd brak łączności zanotowaliśmy w Lakdah, Dżammu i Kaszmir i w północnej części Gudżaratu. Udostępniono nam więc łączność. Potem okazało się, że aplikacja nie akceptuje zagranicznych kart kredytowych. Namówiliśmy strażnika, żeby na kupił bilety, a my oddamy mu środki w gotówce. Wtedy powstał inny problem. Mieliśmy same banknoty o nominale 500 INR, nie licząc jednej 50, jednej 20 i jednej 10, i nikt z gapiów, bo między czasie zebrał się spory tłumek, nie miał rozmienić. W końcu jeden chłopak dał nam 20 INR.
Podczas zwiedzania również postanowiono się nami zaopiekować, bo różni ludzie podchodzili i dzielili się różnymi informacjami na temat studni.
Było nam niezmiernie miło z powodu okazanej życzliwości, ale trzeba było wracać do Ahmedabadu. W drodze powrotnej nasz kierowca okazał się być wyrodnym synem swego kraju. Jechał wolno tam, gdzie z powodzeniem mógł jechać szybko, co było szczególnie irytujące, gdy snuł się za tuk tukami i motorynkami. Próbował za to jechać brawurowo, gdy należało tego unikać, bo np. widać było już na łuku zakrętu, że z naprzeciwka zbliża się pojazd. Do tego doszły wieczorne korki i efekt był taki, że wracaliśmy prawie 4 godz. mimo tego, że jest to odcinek 130 km. A na dodatek ciągle bekał. Tego było dla mnie już za dużo i jeszcze w trakcie drogi powrotnej na jutro poprosiłam o innego kierowcę.
Jedyny moment w czasie drogi powrotnej, w którym obecność kierowcy zeszła na dalszy plan, to chwila przy punkcie poboru opłat, gdy dojrzałam trzech hidźrów (z reguły transwestyci tworzący własne społeczności, odprawiają m.in. obrzędy związane z zaślubinami, a na co dzień zajmujący się głównie prostytucją) stojących przy samochodzie nowożeńców. Byłam tak zdziwiona, że nie zdążyłam zrobić zdjęcia.
Do wczoraj było gorąco, ale jeszcze nie dawało się to mocno we znaki, choć ludzie w Udajpurze ostrzegali nas przed pogodą w Ahmedaabadzie. Choć niby było tylko 35 stopni, to było niemiłosiernie gorąco – w ciągu pięciu minut od wyjścia z samochodu byliśmy cali mokrzy. Wieczorem wcale nie jest lepiej.