Układając plan, początkowo sądziłam, że uda nam się powtórzyć manewr z poprzedniego wyjazdu, gdy na długich odcinkach poruszaliśmy się samolotem. Tym razem okazało się być to bezsensowne w odniesieniu do Zachodniej Australii. Loty, jeśli są, wymagałyby przesiadki w Perth, co byłoby i drogie, i pochłaniające dużo czasu, a i tak konieczne byłoby poruszanie się na długich odcinkach samochodem. Zastanawiałam się również nad opcją transferu samochodu na trasie Broome – Perth, ale to też nic nam nie dawało. Ograniczony kilometraż (najczęściej darmowych było 2700 km) w połączeniu z dopłatą za jego przekroczenie (0,55 centa za km) oraz ceną biletu do Broome, kupowanego na ostatnią chwilę, czynił tę opcję nieopłacalną. Jeszcze gorsze było tylko wypożyczenie samochodu np. w Broome z opcją zwrotu w Perth – miesiąc przed wyjazdem ceny zaczynały się od 8 000 zł za samochód klasy C. Została więc opcja standardowa, czyli wynajem samochodu w Perth i zwrot w tej samej lokalizacji, co kosztowało (razem z ubezpieczeniem) 1500 zł za 9 dni. W każdej opcji wyzwaniem były przejazdy, choć w ostatniej – największym. Z tego względu najdłuższy przejazd przewidziałam na pierwszy dzień części zachodniej.
Dzień zaczęliśmy od porannej mszy, skoro dziś niedziela. Pędziliśmy z wywieszonymi językami, a na miejscu okazało się, że o 8.00 to zaczynają się dopiero przygotowania. Pomimo piętnastominutowego spóźnienia o 9.00 byliśmy już w samochodzie, gotowi do drogi.
Najpierw zachwycił mnie biały piasek. I choć podczas poprzedniego pobytu najlepiej prezentował się na Tasmanii w Wineglass Bay, to teraz wielkie białe wydmy wyglądające niczym zaśnieżone góry wydały mi się jeszcze lepsze. Można je zobaczyć, jadąc drogą nr 60.
Pierwszym poważnym przystankiem była pustynia znana z kamiennych kolumn (Pinnacles Desert), będąca częścią Parku Narodowego Nambung. Żeby się tam dostać należy zapłacić 17 AUD od samochodu osobowego. Aktualnie zamknięta jest ścieżka przeznaczona dla samochodów, ale po terenie można chodzić do woli. Pomarańczowy piasek wygląda ślicznie na tle niebieskiego nieba. Przeraźliwie gorąco też jeszcze dziś nie było – 26 stopni było miłą odmianą po 8 stopniach w Portland. Warto również zajrzeć do małego muzeum. Nam pobyt zajął 1,5 godz.
Kolejny przystanek mieliśmy w Geraldton. Zatankowaliśmy, zrobiliśmy zakupy, zjedliśmy obiad i przeszliśmy się po miasteczku. Zajęło nam to znowu ok. 1,5 godz.
Ostatni odcinek pokonaliśmy bez przystanków. Do zachodu słońca oglądaliśmy ogromne pola uprawne. To odmiana po widokach południowych, gdzie królują pastwiska, a na nich owce i krowy. Po drodze, do zmroku, mijaliśmy mnóstwo samochodów z przyczepami kempingowymi.
Parę minut przed 21.00 byliśmy w Carnarvon.