W Bangkoku wylądowaliśmy ok. 21.00. Od samego początku długą przesiadkę planowaliśmy wykorzystać na wizytę w centrum miasta. Kontrola paszportowa była dość krótka, a przynajmniej krótsza niż oczekiwanie na graba – na terenie lotniska był korek. Przejazd zabrał ponad 30 min, bo jeszcze szukaliśmy czynnej kwiaciarni po drodze – najpierw odbyliśmy krótką wizytę u naszych przyjaciół.
Potem kazaliśmy się wieźć grabowi w okolice pałacu królewskiego, gdzie zaczęliśmy spacer. Tuż obok jest świątynia Wat Pho. Po drugiej stronie rzeki jest pięknie oświetlona świątynia Wat Arum. Idąc w stronę mostu, przeszliśmy przez targ warzywny, który płynnie przeszedł w targ kwiatowy. Mimo tego, że było już po północy, było sporo ludzi i to nie tylko sprzedających.
Po drodze spotkaliśmy sporo nastolatków, którzy obsiedli różne schody. Mijaliśmy ludzi śpiących na chodnikach. Widzieliśmy sprzedawców jedzenia, którzy albo coś pichcili albo wracali do domów na spoczynek. W otwartych lokalach było sporo ludzi, sklepy spożywcze też miały klientów. Najwięcej kupujących albo oglądających był na targu akcesoriów do włosów, na który trafiliśmy, szukając targu żywnościowego.
Szliśmy zupełnie pustymi ulicami. Wyludnionymi i pozamykanymi na noc zaułkami targowymi też się przeszliśmy. Po drodze spotkaliśmy pojedyncze koty. Ani przez chwilę nie czuliśmy się zagrożeni.
Miejscowi też raczej nie czują obaw o bezpieczeństwo, gdyż niektóre miejsca pracy były pozostawione na noc tylko po uprzątnięciu. Najlepszym chyba tego dowodem był zaparkowany przy ulicy tuk tuk przeznaczony do handlu napitkami – wszystkie butelki zostały na przyczepce.
Najgorszą stroną była jednak pogoda. Było gorąco i parno. Mimo tego pierwsze wrażenie z Bangkoku jest bardzo korzystne.
Przed 3.00 zamówiliśmy graba, który odwiózł nas na lotnisko. Czekamy na kolejny lot, który niestety jest opóźniony.